czwartek, 8 marca 2018

Od Tomijiego Do Akane "Dzień Kobiet"

Rozbudzony przez natrętne świergotanie porannych ptaków, z łóżka zwlokłem się około godziny siódmej nad ranem. Był przyjemny, ciepły dzień. I choć w kalendarzu dalej wisiało srogie widmo zimy, tak pogoda nieustannie przypominała nam o nadchodzącej wielkimi krokami wiośnie. Uprzednio doprowadzając swoje ciało do stanu działalności poprzez podstawowe zabiegi pielęgnacyjne, ubrałem się w jedne z luźniejszych kompletów ubrań znalezionych wewnątrz otchłani swej szafy. Składały się na niego wygodne jeansy, podkoszulek, średniej grubości szara bluza oraz para czarnych butów typu adidas. Na grzbiet, jak zwykle, bez chwili namysłu narzuciłem zielony płaszcz, który stał się nieodłączną częścią mojego wizerunku. Nie dość, że praktyczny, to jeszcze niesamowicie wygodny. Chwalić producenta, bo jest za co.
Standardowe czynności wykonywane rutynowo przed faktycznym rozpoczęciem dnia zajęły mi niecałą godzinę. Gdy upewniłem się, że świątynia nie płonie, a biblioteczka nie została odwiedzona przez miłego pana w kominiarce, nastał mój czas wolny. Inaczej nie idzie tego nazwać. W teorii jest to przedział czasowy, w którym powinienem zajmować się życzeniami. W praktyce, bez chowańca oraz ze znikomą ilością wierzących, godziny te pozostawały niezapełnione żadnymi obowiązkami. A wierzcie mi, nuda jest mym największym wrogiem.
Nie mając nic lepszego do roboty, zdecydowałem się na szybki spacerek po ludzkim świecie.
Na ziemię dotarłem szybko, bez żadnych przeszkód. Pojawiwszy się w centrum, obrałem drogę prowadzącą na wschód, kierując się w stronę dzielnicy targowej. Pogoda, tak jak w świecie Bogów, dopisywała. Ciepłe promienie słonecznie w dużych ilościach spadały na ziemię. Niebo, nieprzykryte nawet najmniejszą z chmurek, przykuwało wzrok swym błękitem. Wiatru nie było prawie wcale. Raz na jakiś czas dało się odczuć delikatny zefir mierzwiący włosy, jednak nie był on uciążliwy, a wręcz przyjemny. W tych jakże sprzyjających warunkach wędrówka była czystą przyjemnością.
Do celu dotarłem w stosunkowo szybkim czasie. Już po dwóch godzinach spokojnego, nieśpiesznego marszu moim oczom ukazały się pierwsze stragany. A im dalej się zagłębiałem, tym stoisk było więcej. Z każdej strony, gdzieniegdzie głową przekręcić, dobiegały stłumione przez tłum krzyki. A to damski mezzosopran rozgłaszał wszem i wobec przecenę na marchewki własnej hodowli, a to męski bas oferował dwa komplety narzędzi w cenie jednego. Wszystko zagłuszał niecichy pomruk tłumu, z którego to wybijały się poszczególne zdania wypowiadane przez targujących się klientów.
„Dam za to nie więcej jak dwa kawałki”
„Wymienię na trzy kartony gruszek, ewentualnie cztery paki wiśni.”
„Steven wczoraj ci za to zapłacił, ja mam jedynie odebrać.”
„Ależ Katie pierwsza zobaczyła tą zabawkę, proszę nam ustąpić!”
Niespodziewanie poczułem, jak coś uwiesza się tyłu mojego płaszcza. Zwolniłem kroku, po chwili zatrzymując się całkowicie, z zaskoczeniem odwracając głowę, dzięki czemu stanąłem twarzą w twarz ze swoim nowo nabytym ciężarem. A była nim mała dziewczynka. Drobniutka, kasztanowłosa kruszynka odziana w czerwoną kurteczkę, śmiało zaciskająca piąsteczkę na mym ubraniu. W ręku dzierżyła mały koszyczek z różnokolorowymi, świeżo ciętymi kwiatami, które roztaczały dookoła przyjemną woń. Na oko śmiało mogłem dać jej niecałe dwanaście lat, jako podpowiedź biorąc niedużą, pulchną twarzyczkę.
- Dzień dobry, prze pana – zagaiła odważnie, posyłając w mym kierunku promienny uśmiech. – Z okazji dnia kobiet rozdaję kwiatki! Paniom, bo to ich święto, a panom, żeby mogli dać prezent swojej pani znajomej. Żeby wszystkim było miło. Proszę sobie wziąć jednego – po tych słowach machnęła mi przed oczyma koszyczkiem, zawzięcie podkładając jego zawartość pod nos.
- Nie mam pieniędzy – odparłem ze skruchą. Niestety, ostatnio na własnej skórze zdążyłem przekonać się, że za większość „darmowych” rzeczy rozdawanych na ulicy ostatecznie trzeba zapłacić z własnej kieszeni.
Młoda kwiaciarka rzuciła pełnym politowania wzrokiem, który w mych oczach dodał jej przynajmniej kilka lat. Następnie sięgnęła bladą rączką do koszyka, wyciągając ze środka pojedynczą, czerwoną różę.
- Ale prze pana, to za darmo – odpowiedziała, tonem podkreślając oczywistość tego stwierdzenia. Śmiało wyciągnęła w mym kierunku drobną dłoń, przekazując do rąk własnych czerwony kwiat. – Nie musi pan płacić. Musi się pan tylko uśmiechnąć. O tak – po tych słowach sprezentowała mi najszerszy ze swoich dziecięcych uśmiechów.
Schyliłem się, umieszczając swą twarz na wysokości rozradowanej buzi dziewczynki. Wziąłem głęboki wdech, przywołując na twarzy wyraz wielkiego skupienia, po czym szeroko uniosłem kąciki ust.
- Dziękuję – powiedziałem na tyle wyraźnie, na ile pozwalały mi rozwarte w uśmiechu usta. Młoda kwiaciarka zachichotała głośno, po czym poklepała mnie po schylonej głowie.
-Nie ma za co, miłego dzionka! – odparła na jednym wydechu, odbiegając w kierunku kolejnego klienta.
Podniosłem się, z rozkoszą podążając wzrokiem za dziewczynką, która już zdążyła upatrzeć sobie kolejną ofiarę. Była nią starsza pani, która siedziała na jednej z ustawionych wzdłuż drogi ławek, karmiąc ptaki kawałkami trzymanego w dłoniach chleba. Kwiaciarka stała tuż obok, nieudolnie zagadując do prawdopodobnie półgłuchej staruszki, która nie zareagowała nawet w momencie, gdy głos małej spłoszył kilka zajadających się gołębi.
Przypominając sobie o dzierżonej w dłoni róży, podniosłem kwiat na wysokość wzroku. Była to świeżo rozkwitła, młoda różyczka o delikatnych, krwiście czerwonych płatkach oraz ostrej, zażarcie broniącej kwiatu łodydze. Nie znajdując lepszego sposobu na pozbycie się igieł drażniących opuszki palców, wplątałem łodygę w dwie, leżące blisko siebie dziurki na guziki niezapiętego dotąd płaszcza.
Tak wystrojony ruszyłem przed siebie, kontynuując spacer.
Jak mogłem się spodziewać, po pewnym czasie nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Nic dziwnego – będąc bożkiem nie staję się jednocześnie nadczłowiekiem. Moje ciało reaguje w stopniu wysoce podobnym do tego ludzkiego, tak więc przeszło sześciogodzinny spacer naturalnie wywołał nieprzyjemne mrowienie mięśni oraz uczucie ogólnego zmęczenia.
Oczywistą reakcją byłoby zatrzymanie się, jednak ja jako ambitny bożek zdecydowałem się na znalezienie ławki, na której mógłbym spokojnie usiąść oraz oddać się relaksowi. Na moje nieszczęście, kierując się za tłumem dotarłem do głównej drogi, przy której ni jak nie dało znaleźć się ławeczki. Zamiast nich miejsce po bokach jezdni zajmowały różnego rodzaju bogato wystrojone sklepy, które w swojej ofercie nie miały ani ławek, ani foteli, ani nawet krzesełek ogrodowych.
Widząc małą, schludną tabliczkę opisaną słowem „park”, bez dłuższego namysłu skręciłem we wskazaną przez drogowskaz stronę. Podążając przed siebie żwawym krokiem, już po niecałych pięciu minutach dostrzegłem bramę wejściową.
Tuż po wejściu na zabudowany teren parku pognałem w kierunku obsianej ławkami alejki. W zamiarach miałem natychmiastowe zajęcie miejsca, jednak nie przewidziałem, że coś (a raczej ktoś) przykuje mą uwagę.
Moim oczom ukazała się kolejna tego dnia, drobna istotka. Tym razem nie było to jednak dziecko, a jedynie nieco niewyrośnięta kobieta. Niziutka, widocznie zamknięta w swoim fikcyjnym świecie pannica, która z wielkim zaangażowaniem kończyła właśnie ostatnie strony dość grubej powieści. Jej duże, pomarańczowe oczy co chwila przekręcały się, zawzięcie badając trzymany przed nosem tekst. Skupiony wzrok oraz natrętne poprawianie zasłaniających kartki, blond włosów wskazywały na to, że książka musiała być tą z gatunku wyjątkowo ciekawych.
Zainteresowany obrazem małej, skitranej na parkowej ławce czytelniczki, podszedłem kilka kroków do przodu, stając tuż naprzeciw niej. Kobieta nie zwróciła na mnie uwagi, jej wzrok dalej skupiony został na książce. Korzystając z danej przez los okazji, wychyliłem się delikatnie do tyłu, dyskretnie podpatrując tytuł tej jakże wciągającej lektury.
- Mogę w czymś pomóc? – zapytała kobieta, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
Zastygłem. Przez chwilę mój mózg przestał pracować, następnie jednak wznowił swoją pracę na podwójnych obrotach.
Widzi mnie? Jak? Czemu? Z jakiego powodu?
Po tych pytaniach przyszły kolejne, równie zagadkowe.
Gdzie spierdolić? Jak spierdolić? Kiedy spierdolić?
Już byłem gotowy wziąć nogi za pas, gdy niespodziewanie kobieta siedząca naprzeciw zmieniła wyraz twarzy. Nagle z pełnego skupienia wyłoniło się pewnego rodzaju zrozumienie.
- Widzę cię, jestem boginią – wytłumaczyła, tym samym sprowadzając moje logiczne myślenie z powrotem na ziemię. – Rany, musisz być nowy! – dodała z przekąsem.
Nie ukrywam, jej słowa dodały mi otuchy. Odetchnąłem z ulgą, rozluźniając mięśnie, po czym uśmiechnąłem się z wdzięcznością wypisaną na twarzy. Chwilę potem zająłem miejsce obok nieznajomej. Z wielką ulgą wyciągnąłem obolałe nogi.
- To było straszne – pożaliłem się zbolałym głosem. – Przyzwyczaiłem się, że widzą mnie dzieci czy zwierzęta, ale normalnych ludzi nigdy bym o to nie posądzał, ahh! I dobrze, bo najwidoczniej nic się nie zmieniło. Mniejsza. Jak już wiesz, nie wiedziałem że mnie widzisz. Z tego powodu chciałem bezczelnie popatrzeć tytuł książki. Sumimasen.
Bogini płynnym ruchem zamknęła książkę, ukazując mi zadbaną okładkę.Zero zarysowań, cholerka, nawet rogi nie były zagięte!
- Yukio Mishima, „Hanazakari no mori” – podyktowała nie patrząc na wypisany grubym pismem tytuł.
Podziękowałem krótko, zapisując w pamięci wygląd oraz treść strony tytułowej. W tym samym czasie kobieta ponownie otworzyła książkę, wznawiając czytanie.
Po chwili do mojej głowy wpadła pewna myśl.
- Um… nie chcę przeszkadzać – zacząłem strachliwie. – Ale jeśli byłabyś w stanie odpowiedzieć mi na jeszcze jedno pytanie, byłbym wdzięczny.
- Zamieniam się w słuch – powiedziała nie odrywając wzroku od kartek.
- Zaciekawił mnie temat święta obchodzonego dzisiaj przez ludzi – przyznałem się z odrobiną niepewności w głosie. – Z tego co zdołałem się dowiedzieć, jest to tak zwane święto kobiet. Mimo to nic nie rozumiem w tych wszystkich ozdobach, serduszkach i kwiatach rozdawanych na ulicach. Czy kobiety grają na ziemi jakąś szczególnie istotną rolę? Nie licząc samego bycia kobitą, osobą dbająca o dom, może uznawane są za jakiś odmienny, warty uwagi gatunek? - zadawałem pytania, a mój głos przyśpieszał i przyśpieszał z sekundy na sekundę. Tak to jest, gdy zaczynam zbyt mocno angażować się w prowadzoną dyskusję.
Nieznajoma ponownie zamknęła książkę, odwracając głowę w moim kierunku. Po chwili wypaliła.
- Święto kobiet, obchodzone ósmego marca jest niczym innym jak ustaloną datą nagradzania płeć piękną za całoroczne starania. Nie jest niczym wielce specjalnym, jednak wypada podarować wtedy drobny prezent chociaż jednej pani. Zdaniem niektórych przynosi to szczęście aż do tak zwanego dnia mężczyzn. Kwiatuszki i serduszka o które się pytałeś są najczętrzymi prezentami. To wszystko – wyrecytowała na jednym oddechu.
Westchnąłem, czując niemałe zadowolenie spowodowane uzyskaniem tak bardzo upragnionych informacji. Kamień z serca.
- Ah, więc to o to chodzi – powiedziałem z błogim uśmiechem na ustach. – Nareszcie ktoś zaspokoił moją ciekawość! – wypowiadając te słowa spojrzałem na swą rozmówczynię, natychmiastowo przypominając sobie o przyczepionym do płaszcza kwiecie. Bez zbędnego namysłu szybkim ruchem ręki odczepiłem różę, aby następnie zwinnie wplątać ją we włosy siedzącej obok kobiety. – Wszystkiego najlepszego, szczęścia i zdrowia życzy bożek urodzaju, Tomiji! – pisnąłem z zachwytem, podekscytowany niczym małe dziecko.
Klasnąłem w dłonie, zadowolony ze swojego dzieła. Nieznajoma jedynie patrzyła na mnie jak na idiotę.
Akane?

1649 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz