Od dłuższego czasu nie mogłem normalnie spać, w środku nocy budziły mnie przelatujące wspomnienia i chęć zobaczenia co się stało potem z moim mistrzem, nawet na chwilę przymykając oczy od razu śmigały mi przebłyski różnych rzeczy z przeszłości. Sama ciekawość już wystarczała bym tam poszedł, pamiętałem tylko miejsce domu mistrza, ale swojego nagrobku już nie, interesujący był fakt czy mój mistrz jeszcze żył, nie wiem dokładnie ile już siedzę jako chowaniec. Częściowo martwiłem się o własnego mistrza, miał swoje lata, ale był świetnym człowiekiem, chciałbym chociaż ostatni raz go zobaczyć, postanowiłem przejść się na ziemię przez portal. Podróż do portalu trwała jakieś pięć minut, ale podróż do mojej miejscowości trwała kilkanaście godzin, ale w końcu dotarłem do mieszkania mojego mistrza. Normalne dojo z pięknym ogrodem za budynkiem, wszedłem do mieszkania jak do siebie, nikogo nie zobaczyłem, przechodząc przez salon ujrzałem ramki z zdjęciami, widniałem na nich ja z moim mistrzem, po raz pierwszy wtedy zdobyliśmy puchar podczas naszej współpracy, był to piękny dzień, a tyle treningów do niego. Spojrzałem na inne zdjęcia, na jednym z nich było nasze ulubione miejsce, tam zawsze trenowaliśmy, nie raz udało nam się tam pokłócić, tylko mistrz o mnie dbał, prawdopodobnie gdzieś musiał mnie pochować, rodzina miała mnie w czterech literach zazwyczaj, wychować, wypuścić i mieć święty spokój od gnoja, tak zawsze było z nimi. Wyszedłem z budynku, zacząłem przeszukiwać pamięć, trochę to trwało, ale przypomniałem sobie gdzie to miejsce się znajdowało, dosyć powolnym krokiem poszedłem do drzewa nad jeziorem, już widziałem z daleka, zdziwiły mnie dwie płyty błyszczącego się materiału wystającego z ziemi, podszedłem bliżej i nie mogłem uwierzyć moim oczom, to były dwa nagrobki, na jednym pisało Soushi Miketsukami, na drugim był okropny napis, Tetsuya Kuroko, imię i nazwisko mojego mistrza, spojrzałem na daty i różniły się tylko dwoma dniami. Nie znalazłem na nich żadnych kwiatów, zapomniano o nas całkowicie, nogi zaczęły się uginać same z siebie, nie czułem w nich czucia, łzy same poleciały, mój mistrz zginął prawdopodobnie przeze mnie, nie mógł przeżyć chyba tego co mnie spotkało. Nie mogłem przetrawić, że zapomnieli o nim, był jednym z największych ludzi świata, każdemu pomagał, miał wnuków, ktoś musi o nim pamiętać. Nim się zorientowałem phoenix pojawił się za moimi plecami, następnie poczułem uderzenie ciepła w plecy, moja własna moc mnie zaatakowała, nie miałem pojęcia z jakiego powodu. Poleciałem dosyć mocno uderzając kręgosłupem o drzewo, próbowałem powstać, ale phoenix dalej napierał, tym razem przejechał końcówką skrzydła po mojej ręce, momentalnie poczułem ból na niej, spojrzałem na nią, zaczęła lecieć z niej dosyć gęsta krew. Musiałem to wziąć na poważnie, następnym razem mógł podpalić drzewo, nie mogłem do tego dopuścić, spróbowałem aktywować swoje wszystkie dziewięć ogonów, ale tylko jeden się zapalił, phoenix tylko urósł, wyjąłem katanę i gdy nadlatywał spróbowałem go przeciąć, miecz przeleciał jak przez powietrze, nie mogłem mu zrobić żadnej krzywdy. Phoenix wzleciał w górę i zaczął opadać nabierając prędkości, zrobiłem ledwo co unik, ale to nie ja byłem jego celem, przeleciał przez drzewo, stało w płomieniach, zaczęły gasnąć, moim oczom ukazały się litery wypalone na drzewie. Phoenix unosił się obok drzewa i wskazywał swoim prawym skrzydłem na drzewo, przeczytałem litery, widniał z nich dosyć wyraźny napis "Bliscy zawsze będą z tobą, walcz do utraty tchu, do utraty sił, do ostatnich słów i do ostatnich chwil". Nie mogłem uwierzyć, ale ten napis poruszył moim serce, kolejny raz na mojej twarzy pojawiły się łzy, ale tym razem szczęścia, wyjąłem chusteczkę z kieszeni i zacząłem wycierać nią twarz, międzyczasie phoenix znalazł się za mną, od razu aktywowały się pozostałe ogony, a on się przyczepił do niebieskiej poświaty, rozmiar jego ciała się zmniejszył, ale skrzydła wzrosły, wyglądało to jakbym miał teraz skrzydła, każdy rozkaz wypowiedziany w myślach był spełniany przez phoenixa, byliśmy teraz jednością, czułem te skrzydła teraz jak część ciała, to było dziwne uczucie, ale musiałem się do niego przyzwyczaić, nie wiedziałem co jeszcze phoenix może zrobić, ale pomyślałem by znikły, ku mojemu zdziwieniu to się udało, znalazłem kilka patyczków i wbiłem je w ziemię, następnie podpaliłem je i uczciłem pamięć mistrza chwilą ciszy. Po pożegnaniu się z nagrobkiem wyruszyłem w drogę powrotną do mojego obecnego domu, moje życie było od poznania prawdy już tylko pełne satysfakcji, że nauczał mnie i trenował mnie taki wielki człowiek, którego mogłem nazywać mistrzem.
Koniec
705 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz