Wtem dobiegły go obce głosy dochodzące sprzed wejścia do świątyni. Odruchowo zwrócił głowę w stronę korytarza, a gdy dziewczyna przeprosiła go i znów wyszła z pokoju, odetchnął z ulgą. Na razie uniknął pytań drążących temat o jego zdrowiu i miał nadzieję, że już nikt do tego nie wróci. Ostatnie czego mu brakowało, to tłumaczyć się przed obcymi ludźmi. Czuł jednak ogromną wdzięczność dla bogini, że zlitowała się nad nim i wiedział, że należał jej się chociaż skromny zarys sytuacji, zwłaszcza, że wydawała się być godną zaufania osobą.
Zerknął w stronę, gdzie przed chwilą siedziała Akane i zmarszczył brwi na widok małego stosiku fotografii. Nie był w stanie z tej perspektywy dostrzec co one przedstawiały. Widział jedynie kolorowe zlepki plam, które wyblakły ze starości. Akane wyglądała na bardzo zaaferowaną, gdy tak nagle wybiegła z pokoju, słysząc imię swojego gościa, a gdy wróciła, z żywym zainteresowaniem oglądała właśnie te fotografie. Sekhme nie rozumiał po co jej one i jaki miały związek z jego imieniem. Równie dobrze mogły nie mieć żadnego, a dziewczynie po prostu coś się przypomniało, co wydawało się bardziej prawdopodobnym pomysłem. Wszak gdyby miała do niego jakiś interes, łatwiej było po prostu zapytać, a być może udzieliłby satysfakcjonującą odpowiedź.
— Mógłbyś dokończyć ten ramen, który wczoraj zacząłeś? — Głos Akane wyrwał go z zamyślenia. Sekhme szybko odwrócił wzrok od stosu fotografii i ułożył się wygodniej na materacu. Nabrał głęboko powietrze w płuca i wypuścił je z cichym świstem. Czuł okropny ból w klatce piersiowej, gdy oddychał. Nie lubił szpitali, ale w takich chwilach tęsknił za morfiną i dałby sobie rękę uciąć za jej drobną dawkę.
Chwilę potem w progu pojawiła się dziewczyna. W dłoniach trzymała czyste bandaże, środek odkażający i drobne pudełko z maścią przyspieszającą gojenie ran. Podeszła bliżej Sekhme i ostrożnie usiadła obok, uśmiechając się ciepło, a on pomyślał, że wyglądała jak mały aniołek. Szybko jednak objął go strach, gdy dotknęła jego przedramienia. Zaniepokojony wstrzymał oddech.
Akane widziała jego rany, pewnie zdążyła też dostrzec pozostałości po skrzydłach, ale wtedy Sekhme nie był przytomny. Teraz, gdy wiedział co się dookoła niego działo, jego serce przyspieszyło ze strachu na myśl, że ktoś będzie oglądał jego ciało poznaczone bliznami. Zacisnął mocno szczęki i zaczął nerwowo rozglądać się dookoła, szukając pretekstu, żeby zmusić dziewczynę do zostawienia opatrunków w spokoju. Czuł się jak małe dziecko, które z niczym nie potrafi sobie poradzić, gdy tylko pojawia się trochę stresu. Bez płaszcza i koszuli był jak wojownik bez zbroi na polu walki. Wstydził się swoich ran i przerażało go każde spojrzenie. Gdy ktoś szeptał, zaczynał panikować, że mówią o nim. Robił wszystko, żeby ukryć swoje słabości. Próbował zasłonić swoją osobowość, ciało oraz twarz i dopiero wtedy czuł się komfortowo. Teraz był kompletnie odsłonięty i tylko czaszka zwierzęcia ukrywała jego strach.
Otworzył usta, chcąc zabrać głos i przekonać Akane, że opieka nim jest zbędna, lecz w ostatniej chwili w progu pojawiła się dziewczyna o długich fioletowych włosach. Zaczęła maślanymi oczami wpatrywać się w talerz z dango, przyniesionymi wcześniej przez Akane. To na chwilę odwróciło jej uwagę od opatrunków Sekhme. Z radosnym uśmiechem pozwoliła poczęstować się koleżance, a mężczyzna, widząc lekkie zakłopotanie nieznajomej, jedynie skinął zachęcająco głową. Nie byłby w stanie nic przełknąć, zwłaszcza gdy przez strach ścisnął mu się żołądek, a w gardle ugrzęzła gula.
Chwilę potem na szczęście Sekhme do pokoju wszedł chłopiec wyglądający na rówieśnika Akane. Miał drobną, dziecięcą twarz o dużych oczach i drobnym, prostym nosie. Dłuższe kosmyki brązowych włosów z dziwnym zielonkawym poblaskiem opadały na rumiane policzki. Sekhme zauważył, że chłopak przygryzał lewy policzek. Pytał o niejakiego Danny’ego, który zaginął kilka dni wstecz. Wyglądał na spokojnego, ale nietrudno było dostrzec drobne znaki zmartwienia. Marszczył brwi, nerwowo stąpał z nogi na nogę i nawet kiedy machnął ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę, palce mu drżały. Sekhme jeszcze przez chwilę patrzył w miejsce, gdzie stał chłopak, a potem zwrócił głowę w stronę Akane i wzdrygnął się, gdy odwiązała supeł bandaża na przedramieniu.
— To nieistotne. Przeliczyłem się co do swoich możliwości — rzekł mocno zachrypniętym głosem i siląc się na spokój, spojrzał na zadrapanie na ramieniu. Szwy, które założył kilka dni temu, pękły i stara rana otworzyła się. Nieskrzepnięta krew popłynęła po skórze, a Sekhme, za wszelką cenę próbujący zapanować nad drżącą dłonią, złapał Akane za nadgarstek, zanim przyłożyła do rany wacik zwilżony środkiem odkażającym. — Chyba nie powinnaś. Widziałaś co moja krew robi z materiałem i zapewniam, że podobnie działa na wszystko inne, włącznie z boskim ciałem — powiedział. — Nie musisz się mną przejmować. Sam zmienię opatrunki.
Akane zmarszczyła brwi i gdyby mogła zabijać wzrokiem, Sekhme już by nie żył.
— Jesteś w koszmarnym stanie. Masz problemy z koordynacją ruchową i nawet ruszanie głową sprawia ci problemy. Żartujesz sobie? — Wyrwała rękę z uścisku.
— Mam dość martwe poczucie humoru.
— I jeśli ci nie pomogę, to w końcu sam będziesz martwy! — Dziewczyna podniosła głos.
— Już jestem martwy. — Zmrużył oczy, wpatrując się uważnie w twarz dziewczyny. — W końcu przywilej bycia youkai jest nagrodą dla dobrych ludzi, którzy odeszli z Ziemi — dodał natychmiast, gdy zdał sobie sprawę jak to zabrzmiało i że przez przypadek mógłby powiedzieć odrobinę za dużo. — Myślę, że kolejni ranni nie są potrzebni.
— Na początku byłeś w dużo gorszym stanie i dałam sobie radę, więc tym razem też nic mi się nie stanie.
— Wolałbym jednak nie ryzykować, zwłaszcza, że nikt jeszcze nie znalazł antidotum na moją truciznę i nie byłbym w stanie cię odratować. Nie mam ochoty też dowiadywać się co mi grozi za zamordowanie bóstwa, nawet jeśli to będzie nieświadome przestępstwo. — Westchnął krótko, mając nadzieję, że Akane go posłucha i nie będzie musiał zdradzać swoich lęków. Czasem przekleństwo może być ratunkiem.
— Zgoda — rzuciła krótko, wstała z podłogi i wyszła, zostawiając Sekhme samemu sobie. Od razu poczuł ogromną ulgę. Odetchnął głęboko, próbując uspokoić bicie serca. Było tak blisko, a musiałby tłumaczyć się z ataków paniki. Akane była dobrą osobą, w to nie wątpił, lecz za żadne skarby świata nie pozwoliłby, aby ktoś dowiedział się o nim więcej, niż sam na to pozwoli. Starannie opiekował się własnym życiem i dbał o niewielką ilość wtajemniczonych, inaczej nie byłby w stanie poradzić sobie ze świadomością, że wszyscy dookoła widzieli jego skrzydła i blizny. Wystarczyły plotki na jego temat.
Zdjął maskę i niedbale przeczesał dłonią włosy, ciesząc się przyjemnym chłodem na twarzy.
Z trudem podniósł się z materaca i sięgnął po bandaże. Ból rozchodził się po całym ciele, lecz będąc upartym człowiekiem, Sekhme zacisnął szczęki i postanowił zachować honor, mimo że każdy ruch przynosił mu potworne cierpienie. Powoli zaczął zdejmować przesiąknięte krwią oraz częściowo zniszczone przez truciznę opatrunki. Z niektórych ran wciąż płynęła krew, lecz Sekhme nie miał siły jej powstrzymywać. Był zbyt słaby i gdyby chciał zapanować nad jej przepływem, mogłoby to się tylko gorzej skończyć. Starannie przemywał rozcięcia środkiem odkażającym, smarował maścią i zakładał nowe bandaże.
Gdy skończył, uznał, że lepiej dla niego będzie podziękować Akane za opiekę i wrócić do domu. Zbyt dużo problemów jej sprawił, a wkrótce mogły zacząć padać niewygodne pytania, których wolał uniknąć. W kącie pomieszczenia znalazł swój płaszcz i koszulę złożone w kostkę. Koszula była w tragicznym stanie – bestia rozdarła podczas walki materiał na piersi i brzuchu. Płaszcz wyglądał trochę lepiej, wprawdzie był postrzępiony z tyłu, ale Sekhme uznał, że wytrzyma drogę do domu. Mimo wszystko wciąż spełniał swoją rolę i zakrywał skrzydła.
Zrezygnowany założył zniszczoną koszulę, a na plecy narzucił płaszcz. Wykrzywiając twarz z bólu, schylił się po maskę, którą zostawił na materacu. Przez chwilę świat wirował jak na karuzeli, a gdy wszystko ustało, opadł na kolana, krztusząc się krwią. Szybko przycisnął dłoń do ust, żeby zdusić kaszel i trwał tak nieruchowo, dopóki nagły atak nie ustał. Przez kilka tygodni miał spokój od objawów choroby. Widocznie za bardzo nacieszył się swobodą i akurat wtedy, kiedy jego ciało było w koszmarnym stanie, znowu zaczęły nawracać. Sekhme wolałby każdą inną chwilę, ale nie taką. Znajdował się w cudzym domu, w otoczeniu obcych ludzi, a w dodatku nie miał przy sobie lekarstw hamujących ataki. Gorzej być nie mogło. Jego oddech stał się nierównomierny i coraz trudniej było mu łapać powietrze, aż poczuł jak zupełnie zaczyna mu go brakować. Musiał jak najszybciej dostać się do domu.
Sięgnął po maskę, którą zostawił na materacu i założył ją na twarz, a potem z trudem przysunął się bliżej ściany. Podpierając się o nią ramieniem, próbował stanąć na nogi. Wszystkie mięśnie drżały z przemęczenia, ale gdy tylko się wyprostował, poczuł jak znów może oddychać. Łapczywie nabrał powietrze w płuca i chwiejnym krokiem opuścił pokój.
— Dziękuję za gościnność, myślę, że wrócę do domu. Po drodze popytam czy ktoś nie spotkał waszego przyjaciela, może uda mi się go znaleźć. — Zmusił się do stania prosto i choć każde słowo kosztowało go bardzo dużo energii, próbował brzmieć naturalnie.
Akane? Przepraszam, nie jest najlepsze.
1555 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz