Zszedłem do ludzkiego świata, który świętował ósmy marzec, czyli dzień kobiet. Pogoda była bezchmurna, ale słońce wcale nie ogrzewało. Gdy szedłem chodnikiem, widziałem ludzi ubranych w kurtki i opatulonych w szaliki. Niektórzy grzali się własnym ciepłem, trzymając się blisko siebie za ręce i ramiona. Widziałem szczęśliwe twarze ukochanych, które śmiały się do siebie i opowiadali o różnych rzeczach. Starsi i młodsi świętowali dzień kobiet. Zatrzymałem się na chwilę przy sklepie. Za szybą widziałem, jak każdej pannie, która wchodziła do budynku, wręczano małą różę koloru bladego czerwonego, świeżo wyjętą z wody. Dziękowały z uśmiechem. Szedłem dalej, aż doszedłem do parku, czyli do mojego ulubionego miejsca w ludzkim świecie. Dlaczego ulubionego? W końcu to tu było najwięcej zieleni. Plusem było także to, że tutaj mogłeś ujrzeć więcej ludzi, niż wśród budynku. Usiadłem na ławce odchylając głowę do tyłu i zamykając na chwilę oczy. Zastanawiałem się, czy Akumy w takie dni atakują, bo czemu by nie? Dzień jak każdy, z tym, że każda przedstawicielka płci pięknej zostaje czymś obdarowana. Usłyszałem szczekanie psa, które wyrzuciło mnie z własnych myśli. Spojrzałem na parę przechodzącą obok mnie, których psiak opierał się przednimi łapami o drzewo i ujadał na rudą kitę, która schowała się w gałęziach.
- Wieczorem pójdziemy do kina – mówił mężczyzna.
- Specjalnie ubiorę dla ciebie twoją ulubioną sukienkę – i poszli dalej. Tak jak każda inna para trzymali się blisko siebie. Zawołali psiaka i nim wyszli z parku, zapięli mu smycz. Wstałem z ławki i ruszyłem przed siebie, aż nagle usłyszałem czyjś płacz. Odwróciłem głowę i zobaczyłam kobietę wylewającą łzy. Siedziała skulona pod drzewem. Po chwili parę metrów od niej jakaś inna para zaczęła się kłócić; wydzierali się na siebie. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego się kłócą, ale po chwili kolejne parę metrów od nich, jakaś kobieta rzuciła na ziemię bukiet kwiatów i odeszła do mężczyzny, który także kierował się w przeciwną stronę. Coś się działo, to nie było normalne. Wstałem i ruszyłem tropem złamanych serc. Po drodze spotkałem jeszcze dwie płaczące kobiety i jedną kłócącą się parę, oraz wiele płatków kwiatów leżących na ziemi. Co tak właściwie mogło się dziać? Nie miałem pojęcia. Sprawa Akum? To nie miało by sensu. Przyspieszyłem kroku, chowając ręce do kieszeni. W końcu doszedłem do małej dzielnicy, która najwidoczniej nie była najpopularniejszym i najbezpieczniejszym miejscem. Trop kończył się na ławce, na której siedział mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, o włosach czarnych jak smoła, oczach pustych i szklistych oraz cerze bladej, niczym u wampira. Miał na sobie szary płaszcz, wydawało się, że znajdują się nad nim szare chmury. Stanąłem przed nim, a on spojrzał na mnie.
- Czego chcesz? - mruknął zdenerwowany. Od razu zrozumiałem, że nie był człowiekiem. Nie pozwalałem im widzieć siebie, więc on musiał być z mojego wymiaru. Tylko teraz pytanie: chowaniec czy bóg?
- Tak dokładniej, to jeszcze nie wiem. Szedłem tutaj tropem zrozpaczonych kobiet, ponieważ to było dziwne, że nagle wszystkie miały złamane serca – wytłumaczyłem sytuację. Twarz nieznajomego raptownie posmutniała. Schował twarz w rękach, ale nie płakał. Westchnął i trwał tak chwilę w bezruchu, aż w końcu się podniósł.
- To moja wina – zaczął. - Jestem Bogiem Smutku. Gdy przechodzę obok jakichś ludzi, oni raptownie… - machnął ręką i nie dokończył. Wiedziałem o co chodziło. Bóg ponownie usiadł na ławce, zająłem miejsce obok niego. Milczałem, co poskutkowało tym, że sam zaczął mówić. - Moja ukochana mnie zostawiła, to dlatego przynoszę nic innego, jak smutek i złamane serca – pociągnął nosem. Spojrzałem na smutną twarz kobiety, która stała po drugiej stronie ulicy i opierała się o lampę. Była wpatrzona w jakieś zdjęcie, w dłoni trzymała kwiatka. Po chwili upuściła go na ziemię i odeszła szybkim krokiem.
- Nie powinno się rozsiewać tak negatywnych uczuć – stwierdziłem. - Należy temu zaradzić.
- Ale jak?! - wykrzyknął patrząc mi prosto w twarz.
- Co tak właściwie się stało? - zapytałem. Opowiedział mi, jak jego wybrance przeszkadza to, że nie ma poczucia humoru. Ale w sumie czy myślała, że Bóg Smutku będzie rzucać żartami na lewo i prawo? Chwilę siedziałem w ciszy rozmyślając, aż w końcu wstałem z ławki.
- Jeśli ją odzyskasz, twoje szczęście powróci. To samo tyczy się wszystkich, na których zadziałałeś? - zapytałem. Bóg pokiwał twierdząco głową. - Zaprowadź mnie do niej. Chciałbym z nią porozmawiać – spojrzał na mnie zdziwiony, ale pokiwał głową. Widocznie był zbyt załamany, by pytać o szczegóły.
Jego ukochana była Boginią Zmysłów i nazywała się Lilith. Aktualnie przesiadywała w ludzkim świecie, oglądając zachód słońca z koła młyńskiego, które znajdowało się w najbliższym miasteczku. Bóg Smutku – Ruth – skrył się za namiotem i w ukryciu obserwował, jak czekałem na kobietę na dole. Gdy w końcu zeszła z młyńskiego koła, zaczepiłem ją.
- Przepraszam. To pani jest Lilith? Boginią Zmysłów? - zapytałem. Kobieta była dość niziutka oraz chudziutka, ale do brzydkich nie należała. Miała piękne bujne blond loki, a oczy w kolorze najczystszego błękitu. Twarz o delikatnych rysach spojrzała na mnie i skinęła głową z lekkim uśmiechem pytając, czy coś się stało. - W pewnym sensie. Nazywam się Haku, jestem Patronem Wędrownych. Nie dawno spotkałem Ruth’a – w tym momencie jej mina zrzedła. - Jako Bóg Smutku, pociągnął za sobą nieszczęście i obdarował nim wiele osób. Chciałabym jakoś załagodzić tę sytuację, gdyż serce się kraja, gdy widzi się coś podobnego – kobieta milczała i się rozejrzała, za pewne w poszukiwaniu drugiego Boga. Po chwili jednak wróciła do mnie. Zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiły się dwie kreski.
- Jak niby chcesz to załagodzić? Nie ma czego łagodzić. Nie chcę już z nim być – mówiła pewnie.
- Nie chcę pani do niczego zmuszać, ale chciałbym się o coś zapytać – gdy dostałem na to pozwolenie, zapytałem, że wiedząc o tym, że jest Bogiem Smutku, myślała, że będzie on radosnym chłopcem, który w deszczowe dni rozweseli jakimś żarcikiem. Dość długo milczała.
- Z początku nie przeszkadzała mi jego ponurość. Wręcz przeciwnie, w jakiś sposób mnie pociągała, ale po jakimś czasie… stała się nie do zniesienia – westchnęła i ponownie się rozejrzała. - W rzeczywistości brakuje mi tego, że nigdy nie powiedział mi niczego miłego. Żadnego komplementu, niczym nie obdarował, jeśli nie musiał. Tak jakby… to wszystko było wymuszone – skinąłem głową.
- Rozumiem – tylko tyle zdążyłem powiedzieć, ponieważ po chwili obok mnie pojawiła się czarna postać. Uformowała się ona w gryfa o zielonych neonowych oczach i zaatakowała Lilith. Odepchnąłem ją, tym samym narażając się na jego atak. Wylądowałem na ziemi pod ciężarem Akumy, która po chwili została ze mnie zdjęta. Podniosłem się do góry i zobaczyłem, jak Ruth ciągnie demona za ogon w swoją stronę. Lilith leżała niedaleko mnie, wpatrzona w Akumę. Szybko się podniosłem i sięgnąłem po swoją katanę. Wróg machnął ogonem, który nagle się wydłużył i rzuciłem Ruth’em o ścianę. Podbiegłem do gryfa i ciąłem kataną, ale chybiłem. Zostałem tylko odepchnięty w bok. Zrozumiałem, że trafił nam się mocny przeciwnik. Ponownie zaatakowałem, tym razem udając mi się go dotknąć. Chwilę wymieniliśmy ciosy. Zraniłem go w trzech miejscach, aż w końcu posłał mnie swoim ogonem parę metrów na środek placu. Akuma ruszyła w kierunku Lilith, która była bezbronna. Nim jednak została zaatakowana, pojawił się przed Bóg Smutku. Obronił ją przed wrogiem i zaatakował go dwoma bliźniaczymi katanami. Ja zaatakowałem od tyłu. Wspólnie pokonaliśmy wroga i odesłaliśmy go w zaświaty.
Ruth podszedł do swojej wybranki.
- Nic ci nie jest? - zapytał z troską w głosie.
- N-nie… uratowałeś mnie… - widać była tym zdziwiona. Przypomniałem sobie jej słowa. „To wszystko było wymuszone.”. A jednak nie.
- Oczywiście. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham cię – stałem nieopodal nich, widząc, jak się godzą i całują, stwierdziłem, że nic tu po mnie. Odszedłem w milczeniu.
Wróciłem do miasta pod wieczór. Pary, które były ze sobą skłócone, znowu były razem. Ktoś sprzątnął płatki róż z ziemi, a panie wracały do swych domów z jeszcze większymi bukietami kwiatów, niż było to zaplanowane. Wszystko wróciło do normy.
1290 słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz