Patrzyłem na niego uważnie, kiedy zaczął mówić. Słuchałem
uważnie i nie chciałem mu przerywać, lecz gdy zaczął mówić o swojej przemianie,
chciałem coś powiedzieć. Powiedzieć, że nie jest badziewny, że jego przemiana
jest niesamowita i zaskakująca. Przerwał mi jednak, tłumacząc to wszystko
dalej.
Rozumiałem, że to wszystko jest wyczerpujące, pożytkuje takie
pokłady energii, że później Phoenix czuje się jak wypruty z wszelkich sił. Mówił,
że musi odpocząć. To zrozumiałe. I logiczne. Jednak to, co widziałem, wprost
przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Był doskonały, perfekcyjny. I
onieśmielający. Sam zresztą mówił, że jego moc wzrasta z dnia na dzień, odkąd
jest ze mną... Nie wiedziałem, jak na to zareagować. Jedyne, co czułem w tym
momencie, to ogromna radość. I szczęście, że go miałem. Że był mój.
**
Czasami wolałbym nie żyć, tak na dobre – usłyszałem z jego
ust. Wiedziałem, że to wszystko jest dla niego bardzo ciężkie. Lecz gdy usłyszałem,
co powiedział, aż zaparło mi dech w piersiach. Chciałem mu coś powiedzieć,
wesprzeć go, jednak pomyślałem, że musi zmierzyć się z tym sam. Był skrytym,
niezwykle upartym osobnikiem. Czułem, że nawet gdybym zaoferował mu pomoc, nie
przyjąłby jej, duma by mu nie pozwalała.
**
Nie miałem zamiaru iść za Phoenixem. Widziałem po jego minie,
że sobie tego nie życzy, więc uszanowałem jego prośbę. Wstałem jedynie, żeby
zamknąć za nim drzwi i ruszyłem do swoich zajęć. Miałem zamiar zając się
tworzeniem. Czego? Sam nie wiedziałem.
Będąc w pracowni usiadłem na fotelu i westchnąłem ciężko. Nie
umiałem się na niczym skupić, przynajmniej nie w tym momencie. Patrzyłem tępo
przed siebie. Nagle dostrzegłem sztylet, leżący gdzieś na podłodze w pobliżu
sztalugi. Z fotela przeniosłem się na podłogę i chwyciłem w dłoń przedmiot.
Wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą i uderzył w skroń, jakby dostał
jakimś ciężkim przedmiotem. Odepchnąłem jednak to dziwne wrażenie daleko w kąt.
Nie teraz, nie dziś, nie w taki sposób...
Otrząsnąłem się i znów przyjrzałem ostrzu. Było piękne,
zdobione i niezwykle ostre. Nigdy się nie tępiło. Lubiłem je. Przyjrzałem się
bliżej rękojeści, po czym bez wahania rzuciłem sztyletem prosto w pufę, stojącą
na drugim końcu pomieszczenia. Trafiłem idealnie w sam środek siedzenia.
Idealnie, pomyślałem, i odchyliłem głowę do tyłu, próbując o tym wszystkim
zapomnieć.
Po godzinie rozmyślań wstałem z mocnym postanowieniem, że
pójdę do Phoenixa. Przyłapałem się na tym, że nie umiem bez niego wytrzymać choćby
godziny czy dwóch. Wstałem i, wychodząc z pomieszczenia, zabrałem sztylet,
chowając go za pasek spodni. Po paru minutach szedłem już ulicą.
Gdy dotarłem do mieszkania mojego towarzysza, zapukałem do
drzwi. Nikt nie otwierał, więc zastukałem ponownie. Gdy i tym razem nikt mi nie
otworzył, postanowiłem spróbować czegoś innego. Dostałem się do środka przez
okno. Faktycznie, nie było go w domu. Usiadłem na kanapie w salonie i
postanowiłem na niego zaczekać.
**
–
Widzę, że ci się to bardzooo podoba... - powiedział
Phoenix, gdy się ode mnie oderwał, wpatrując się w moje oczy.
–
Cóż... Nic nie poradzę, że tak na mnie działasz
– odparłem , spuszczając wzrok, bo czułem, jak bardzo się rumienię. I czułem,
jak bardzo napinają się moje spodnie w okolicach zamka. Eredin, co się z tobą
dzieje!?
–
Mój drogi... Patrz na mnie – powiedział, mrucząc
przeciągle i chwytając mnie za podbródek.
–
Patrzę... - powiedziałem cichutko, wpatrując się
w jego oczy.
–
Widzę...
–
Yhym... - mruknąłem i, nie mogąc się
powstrzymać, wpiłem się ponownie w jego usta.
Widziałem, że mu się to podoba. Uśmiechnąłem się przebiegle i
delikatnie położyłem się na kanapie, czekając na jego kolejny ruch. Popatrzył
na mnie z jednoznacznie określonym zadowoleniem na twarzy, po czym zdjął
koszulkę. Nie czekając na nic i mnie pozbawił tej części garderoby. Widziałem,
że dostrzegł wszystkie moje blizny, jednak się tym nie przyjął i przywarł do
moich ust, delikatnie wciskając mnie w kanapę. Z zadowoleniem przyciągnąłem go
do siebie i odwzajemniałem każdy pocałunek, jakim mnie obdarzał.
Po chwili poczułem, jak jego męskość napiera na moją nogę.
Przygryzłem mu lekko wargę i oparłem dłonie na pasku jego spodni. Poczułem, że
i on chwyta za brzeg moich jeansów. Wyjął sztylet zza paska i odłożył go na
podłogę, po czym szybkim ruchem pozbawił mnie spodni. Spojrzałem na niego z
zaciekawieniem i uśmiechnąłem się zadziornie.
–
A ja? - zapytał smutnym głosikiem, wsuwając dłoń
za pasek moich bokserek.
–
Ty.... Czekaj... - wciągnąłem głośno powietrze,
czując, jak jego dłoń przesuwa się coraz głębiej.
–
Ok... - odparł, po czym ponownie wpił się w moje
usta, a ręką zaczął pieścić moją męskość.
Nie mogłem się opanować i ponownie pociągnąłem go na mnie.
Wsunąłem mu dłoń za pasek spodni, szybkim ruchem je odpinając i zsuwając je.
Uśmiechnął się i przerwał na chwilę, by zdjąć spodnie wraz z bielizną. No
cóż... Powiedzieć, że wyglądał imponująco to zbyt mało. Uśmiechnąłem się i sam
zdjąłem swoją bieliznę, dalej na niego patrząc. Zaprosiłem go ruchem ręki, by
do mnie dołączył. Nie wahał się ani chwili. Po chwili nasze usta znów się
połączyły w zmysłowym pocałunku. Czułem, że teraz wreszcie pękła w nim jakaś
blokada. Że teraz wreszcie mogę poczuć, że naprawdę jest mój. A ja jego.
Czułem, jak zjeżdża pocałunkami coraz niżej. Wplotłem palce w
jego włosy i lekko odchyliłem głowę w tył. Było mi tak dobrze, tak błogo. Nagle
poczułem, jak lekko smaga językiem moje przyrodzenie. Jęknąłem cicho z
podniecenia, czekając na to, co dalej wymyśli. Po chwili przekonałem się aż za
dobrze. Nie pomyślałbym, że można takie cuda wyczyniać ustami. Zadrżałem i
szybko pociągnąłem jego usta ku sobie, bezczelnie całując go z języczkiem.
Popatrzył na mnie zadziornie. Pchnąłem go lekko na kanapę i spojrzałem na
niego. Kiwnął lekko głową i pociągnął mnie na siebie, a ja, bez żadnych oporów,
bez jakiegokolwiek wstydu, który momentalnie ze mnie uleciał, wsunąłem się w
niego. Syknął cicho i pocałował mnie, a ja zacząłem lekko poruszać biodrami.
Czułem, jak bardzo mnie w tym momencie pragnie. Sam go
pragnąłem. Kręcąc lekko kółka biodrami czułem, jak wbija mi paznokcie w plecy.
Syknąłem lekko, ale nie przeszkadzało mi to. Pociągnąłem go do pozycji
siedzącej tak, by mógł objąć mnie nogami. Uśmiechnąłem się i pocałowałem go
czule, dalej ruszając biodrami. Dopasował się do mojego rytmu i dalej mnie
całował. Czułem się jak nigdy dotąd. Czułem się wreszcie potrzebny.
Po kilkunastu minutach to ja leżałem na kanapie, a on znęcał
się nade mną, nie pozwalając się w ogóle dotykać. Jednak to, co robił, było
tego warte. Czułem, że jestem już na granicy. Po chwili wbiłem mu paznokcie w
ramiona, szepcząc jego imię i szczytując. On doszedł dokładnie w tym samym
momencie. Opadliśmy na kanapę, zmęczeni i zdyszani, ale szczęśliwi. Wtuliłem
się w niego a on objął mnie lekko.
Po jakimś czasie patrzyłem na niego i czekałem, aż coś powie.
Wyciągnął do mnie język i zaczął się śmiać.
–
Phoenix, co ty robisz? - zacząłem się dusić ze
śmiechu.
–
Nic. Nie wiem, o co ci chodzi – zrobił niewinną
minkę i sam się zaśmiał.
–
Jesteś cudowny, wiesz? - powiedziałem i czule go
pocałowałem.
–
Wiem, głupku – odwzajemnił całusa. Nie mogłem
się opanować i znów pociągnąłem go do siebie, całując namiętnie.
–
Mmm – wymruczał i oderwał się ode mnie. -
Eredin... - zająknął się.
–
Hmm? - wymruczałem, chowając twarz w jego szyi.
–
Na początku myślałem, że jesteś zadufanym w
sobie bożkiem, jak to większość tobie podobnych. Teraz wiem, że jest zupełnie
inaczej.
–
Nie dziwię ci się – westchnąłem. - W sumie wielu
podobnych do mnie tak ma. Ja jednak... mam wrażenie, że jestem kompletnie inny.
–
Powiedzmy – zaśmiał się i wstał. Po chwili
spostrzegł leżący na ziemi sztylet. - Skąd to masz? - zapytał z zaciekawieniem,
podnosząc ostrze.
–
Długa historia... - odparłem cicho i spuściłem
wzrok.
–
Opowiesz? - siadł przy mnie, wyczekując mojej
reakcji.
–
Niech będzie... - westchnąłem.
Phoenix przytulił mnie lekko i czekał na moje słowa. Sam nie
wiedziałem co zrobić i spojrzałem na niego ze szklącymi się oczyma.
1299
Phoenix, proszu. Badziok
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz