sobota, 13 kwietnia 2019

+ 18 Od Eredina do Phoenixa " Zobacz kotku co mam w środku"


Patrzyłem na niego uważnie, kiedy zaczął mówić. Słuchałem uważnie i nie chciałem mu przerywać, lecz gdy zaczął mówić o swojej przemianie, chciałem coś powiedzieć. Powiedzieć, że nie jest badziewny, że jego przemiana jest niesamowita i zaskakująca. Przerwał mi jednak, tłumacząc to wszystko dalej.
Rozumiałem, że to wszystko jest wyczerpujące, pożytkuje takie pokłady energii, że później Phoenix czuje się jak wypruty z wszelkich sił. Mówił, że musi odpocząć. To zrozumiałe. I logiczne. Jednak to, co widziałem, wprost przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Był doskonały, perfekcyjny. I onieśmielający. Sam zresztą mówił, że jego moc wzrasta z dnia na dzień, odkąd jest ze mną... Nie wiedziałem, jak na to zareagować. Jedyne, co czułem w tym momencie, to ogromna radość. I szczęście, że go miałem. Że był mój.

**

Czasami wolałbym nie żyć, tak na dobre – usłyszałem z jego ust. Wiedziałem, że to wszystko jest dla niego bardzo ciężkie. Lecz gdy usłyszałem, co powiedział, aż zaparło mi dech w piersiach. Chciałem mu coś powiedzieć, wesprzeć go, jednak pomyślałem, że musi zmierzyć się z tym sam. Był skrytym, niezwykle upartym osobnikiem. Czułem, że nawet gdybym zaoferował mu pomoc, nie przyjąłby jej, duma by mu nie pozwalała.

**

Nie miałem zamiaru iść za Phoenixem. Widziałem po jego minie, że sobie tego nie życzy, więc uszanowałem jego prośbę. Wstałem jedynie, żeby zamknąć za nim drzwi i ruszyłem do swoich zajęć. Miałem zamiar zając się tworzeniem. Czego? Sam nie wiedziałem.
Będąc w pracowni usiadłem na fotelu i westchnąłem ciężko. Nie umiałem się na niczym skupić, przynajmniej nie w tym momencie. Patrzyłem tępo przed siebie. Nagle dostrzegłem sztylet, leżący gdzieś na podłodze w pobliżu sztalugi. Z fotela przeniosłem się na podłogę i chwyciłem w dłoń przedmiot. Wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą i uderzył w skroń, jakby dostał jakimś ciężkim przedmiotem. Odepchnąłem jednak to dziwne wrażenie daleko w kąt. Nie teraz, nie dziś, nie w taki sposób...
Otrząsnąłem się i znów przyjrzałem ostrzu. Było piękne, zdobione i niezwykle ostre. Nigdy się nie tępiło. Lubiłem je. Przyjrzałem się bliżej rękojeści, po czym bez wahania rzuciłem sztyletem prosto w pufę, stojącą na drugim końcu pomieszczenia. Trafiłem idealnie w sam środek siedzenia. Idealnie, pomyślałem, i odchyliłem głowę do tyłu, próbując o tym wszystkim zapomnieć.
Po godzinie rozmyślań wstałem z mocnym postanowieniem, że pójdę do Phoenixa. Przyłapałem się na tym, że nie umiem bez niego wytrzymać choćby godziny czy dwóch. Wstałem i, wychodząc z pomieszczenia, zabrałem sztylet, chowając go za pasek spodni. Po paru minutach szedłem już ulicą.
Gdy dotarłem do mieszkania mojego towarzysza, zapukałem do drzwi. Nikt nie otwierał, więc zastukałem ponownie. Gdy i tym razem nikt mi nie otworzył, postanowiłem spróbować czegoś innego. Dostałem się do środka przez okno. Faktycznie, nie było go w domu. Usiadłem na kanapie w salonie i postanowiłem na niego zaczekać.

**


        Widzę, że ci się to bardzooo podoba... - powiedział Phoenix, gdy się ode mnie oderwał, wpatrując się w moje oczy.
        Cóż... Nic nie poradzę, że tak na mnie działasz – odparłem , spuszczając wzrok, bo czułem, jak bardzo się rumienię. I czułem, jak bardzo napinają się moje spodnie w okolicach zamka. Eredin, co się z tobą dzieje!?
        Mój drogi... Patrz na mnie – powiedział, mrucząc przeciągle i chwytając mnie za podbródek.
        Patrzę... - powiedziałem cichutko, wpatrując się w jego oczy.
        Widzę...
        Yhym... - mruknąłem i, nie mogąc się powstrzymać, wpiłem się ponownie w jego usta.

Widziałem, że mu się to podoba. Uśmiechnąłem się przebiegle i delikatnie położyłem się na kanapie, czekając na jego kolejny ruch. Popatrzył na mnie z jednoznacznie określonym zadowoleniem na twarzy, po czym zdjął koszulkę. Nie czekając na nic i mnie pozbawił tej części garderoby. Widziałem, że dostrzegł wszystkie moje blizny, jednak się tym nie przyjął i przywarł do moich ust, delikatnie wciskając mnie w kanapę. Z zadowoleniem przyciągnąłem go do siebie i odwzajemniałem każdy pocałunek, jakim mnie obdarzał.
Po chwili poczułem, jak jego męskość napiera na moją nogę. Przygryzłem mu lekko wargę i oparłem dłonie na pasku jego spodni. Poczułem, że i on chwyta za brzeg moich jeansów. Wyjął sztylet zza paska i odłożył go na podłogę, po czym szybkim ruchem pozbawił mnie spodni. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem i uśmiechnąłem się zadziornie.

        A ja? - zapytał smutnym głosikiem, wsuwając dłoń za pasek moich bokserek.
        Ty.... Czekaj... - wciągnąłem głośno powietrze, czując, jak jego dłoń przesuwa się coraz głębiej.
        Ok... - odparł, po czym ponownie wpił się w moje usta, a ręką zaczął pieścić moją męskość.
Nie mogłem się opanować i ponownie pociągnąłem go na mnie. Wsunąłem mu dłoń za pasek spodni, szybkim ruchem je odpinając i zsuwając je. Uśmiechnął się i przerwał na chwilę, by zdjąć spodnie wraz z bielizną. No cóż... Powiedzieć, że wyglądał imponująco to zbyt mało. Uśmiechnąłem się i sam zdjąłem swoją bieliznę, dalej na niego patrząc. Zaprosiłem go ruchem ręki, by do mnie dołączył. Nie wahał się ani chwili. Po chwili nasze usta znów się połączyły w zmysłowym pocałunku. Czułem, że teraz wreszcie pękła w nim jakaś blokada. Że teraz wreszcie mogę poczuć, że naprawdę jest mój. A ja jego.
Czułem, jak zjeżdża pocałunkami coraz niżej. Wplotłem palce w jego włosy i lekko odchyliłem głowę w tył. Było mi tak dobrze, tak błogo. Nagle poczułem, jak lekko smaga językiem moje przyrodzenie. Jęknąłem cicho z podniecenia, czekając na to, co dalej wymyśli. Po chwili przekonałem się aż za dobrze. Nie pomyślałbym, że można takie cuda wyczyniać ustami. Zadrżałem i szybko pociągnąłem jego usta ku sobie, bezczelnie całując go z języczkiem. Popatrzył na mnie zadziornie. Pchnąłem go lekko na kanapę i spojrzałem na niego. Kiwnął lekko głową i pociągnął mnie na siebie, a ja, bez żadnych oporów, bez jakiegokolwiek wstydu, który momentalnie ze mnie uleciał, wsunąłem się w niego. Syknął cicho i pocałował mnie, a ja zacząłem lekko poruszać biodrami.
Czułem, jak bardzo mnie w tym momencie pragnie. Sam go pragnąłem. Kręcąc lekko kółka biodrami czułem, jak wbija mi paznokcie w plecy. Syknąłem lekko, ale nie przeszkadzało mi to. Pociągnąłem go do pozycji siedzącej tak, by mógł objąć mnie nogami. Uśmiechnąłem się i pocałowałem go czule, dalej ruszając biodrami. Dopasował się do mojego rytmu i dalej mnie całował. Czułem się jak nigdy dotąd. Czułem się wreszcie potrzebny.
Po kilkunastu minutach to ja leżałem na kanapie, a on znęcał się nade mną, nie pozwalając się w ogóle dotykać. Jednak to, co robił, było tego warte. Czułem, że jestem już na granicy. Po chwili wbiłem mu paznokcie w ramiona, szepcząc jego imię i szczytując. On doszedł dokładnie w tym samym momencie. Opadliśmy na kanapę, zmęczeni i zdyszani, ale szczęśliwi. Wtuliłem się w niego a on objął mnie lekko.
Po jakimś czasie patrzyłem na niego i czekałem, aż coś powie. Wyciągnął do mnie język i zaczął się śmiać.

        Phoenix, co ty robisz? - zacząłem się dusić ze śmiechu.
        Nic. Nie wiem, o co ci chodzi – zrobił niewinną minkę i sam się zaśmiał.
        Jesteś cudowny, wiesz? - powiedziałem i czule go pocałowałem.
        Wiem, głupku – odwzajemnił całusa. Nie mogłem się opanować i znów pociągnąłem go do siebie, całując namiętnie.
        Mmm – wymruczał i oderwał się ode mnie. - Eredin... - zająknął się.
        Hmm? - wymruczałem, chowając twarz w jego szyi.
        Na początku myślałem, że jesteś zadufanym w sobie bożkiem, jak to większość tobie podobnych. Teraz wiem, że jest zupełnie inaczej.
        Nie dziwię ci się – westchnąłem. - W sumie wielu podobnych do mnie tak ma. Ja jednak... mam wrażenie, że jestem kompletnie inny.
        Powiedzmy – zaśmiał się i wstał. Po chwili spostrzegł leżący na ziemi sztylet. - Skąd to masz? - zapytał z zaciekawieniem, podnosząc ostrze.
        Długa historia... - odparłem cicho i spuściłem wzrok.
        Opowiesz? - siadł przy mnie, wyczekując mojej reakcji.
        Niech będzie... - westchnąłem.
Phoenix przytulił mnie lekko i czekał na moje słowa. Sam nie wiedziałem co zrobić i spojrzałem na niego ze szklącymi się oczyma.



1299
Phoenix, proszu. Badziok

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz