Spojrzałem w stronę oddalającego się chłopaka z jakąś dziwną nadzieją, że on jeszcze zawróci. Może coś powie, jednak to okazało się być zgubne. Zaczynam za bardzo ufać ludziom, to nie w moim stylu.
Jestem czasami wredny i nieustępliwy , lecz zaciekawił mnie przypadek jakim jest Eredin.
Nie spodziewałem się, że jest bóstwem, ba! Nigdy bym tego nie powiedział. Jego wielka duma nie była tak widoczna jak u innych, których mijałem w drodze do domu.
Dlaczego ten świat musi być, aż tak dziwny i jednocześnie zaskakujący?
Włożyłem ręce o kieszeni wzdychając ciężko.
Co za dzień!
Po dłuższej wędrówce wszedłem do mojego skromnego mieszkanka i pozbyłem się zbędnych rzeczy, aby po chwili wciągnąć tylko krótkie spodenki. Zainspirowany do walki zszedłem do piwnicy, aby poćwiczyć trochę na worku treningowym, który wisiał i czekał na mnie codziennie, lecz nie miałem cierpliwości na to. Chciałem wiele razy zejść na dół, przypomnieć sobie swoje lata świetności, kiedy coś znaczyłem na Ziemi, jednak twierdziłem, że to tutaj nie jest potrzebne. Dzisiaj był pierwszy raz, kiedy wszedłem do piwnicy i zacząłem ćwiczyć. Chciałem się wyżyć, a jednocześnie odgonić wszelkie myśli. Worek za workiem spadał z haka, a ja nadal nie miałem dość. Chciałem po prostu wrócić do tego co było kiedyś.
Nie chcę siedzieć w miejscu, a co zaa tym idzie, nie chcę być tutaj nikim. Chcę coś znaczyć w tym świecie!
Po dobrej godzinie treningu zdjąłem rękawice i usiadłem przy ścianie, chwytając dłoń butelkę z izotonikiem. Lubiłem te badziewia. Choć to nic energetycznego, lecz ja jednak potrzebowałem odzyskać płyny po treningu.
Kiedy już odetchnąłem, ruszyłem na górę, zabierając wszelkie rzeczy z chęcią wrzucenia ich do prania, lecz przed tym sprawdziłem wszelkie kieszenie.
W jednej z nich znalazłem kartkę, którą odwróciłem i zobaczyłem wizytówkę Eredina.
Jak mogłem tego nie czuć, jak on mi to wetknął?
Popatrzyłem na kawałek tekturki, a następnie ją odłożyłem na szafkę, gdzie resztę ubrań wrzuciłem do kosza na pranie
Moje kroki skierowałem w stronę szafy, skad wybrałem czyste rzeczy i ruszyłem z nimi pod prysznic, aby ogarnąć swoje ciało do względnie dobrego.
Stojąc pod natryskiem myślałem o tamtym życiu, wspominałem małego chłopca, który tuptał zawsze równo o ósmej rano aby obudzić mnie i mojego ukochanego słowami "Feniksi wstają!".
Ten dzieciak jest kochany, z resztą mam nadzieję, że się za bardzo nie zmieni, bo nie widziałem nigdy tak radosnego dziecka jak on, ale nie mam pojęcia co dzieje się tam u nich. Nie mam pewności, czy Rick mnie jeszcze pamięta, a co dopiero pięciolatek. Teraz pewnie Ricuś mówi młodemu, że podpisałem kontrakt i wujechałem, ale czy to ma sens?
Ja już nie wrócę, a dziecko będzie miało cały czas te małą nadzieję. Zawsze może w późniejszych latach, że go oszukaliśmy, ale po prostu nie chceliśmy aby cierpiał. Czy to jest aż tak złe?
Nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy zacząłem marznąć pod strumieniem wody.
Wyszedłem z lekka zdołowany spod prysznica i postawiłem sobie jasny cel. Dzisiaj tam zejdę.. Chcę na nich popatrzec. Powspominać. Potrzebuję tego.
Ubrałem się w rzeczy, które sobie przyniosłem i z mocnym postanowieniem zszedłem na Ziemię. Musiałem sobie przypomnieć gdzie mieszkaliśmy, po czym bezapelacyjnie wszedłem do mieszkania.
Rozejrzałem się po nim. Mały korytarzyk, który prowadził do kuchni, która była utrzymana w szarych kolorach. Posiadała ona aneks, przez co zauważyłem, że Dante ogląda jakieś bajki.
Uśmiechnąłem się na tę myśl, gdyż ja pewnie siedziałbym obok i podziwiał te dziwne mordki na ekranie.
Cieszył mnie fakt, że nie spotakłem góry butelek po piwie i niezadbanego domu, więc ruszyłem dalej. Chciałem zobaczyć Ricka, choć wiedziałem, że on mnie nie zobaczy.
Przeszedłem obok chłopca uśmiechając się do niego lekko po czym skierowałem swoje kroki ku schodom.
- Fenek? - po wypowiedzeniu tego słowa zatrzymałem się i odwróciłem w stronę głosu. Dante, stał na kanapie i patrzył w moją stronę.
- Hey mały - powiedziałem cicho.
- Co tutaj robisz? - zapytał.
Jak on mnie widzi? Ile on będzie mnie widział? To może być okazja, która się już więcej nie powtórzy więc rzekłem:
- Dante, mogę mieć do ciebie dwie proźby?
Dzieciak pokiwał energicznie głową.
- Powiedz tacie, że mówię, że go bardzo kocham i tęsknię, oraz że go zawsze będę pamiętał. A ty bądź dobry dla tatusia i nie sprawiaj mu problemów.. dobrze?
Dziecko patrzyło dłuższą chwilę w moim kierunku po czym pobiegł do gabinetu Ricka, gdzie pracował.
Tak poszedłem za Dante.
Malec powiedział to wszystko lekko sepleniąc, a Rick patrzył na niego zdziwiony.
- Coś się stało, że mi to mówisz? - podszedł do dziecka i zabrał go na ręce.
- Fenek kazał mi to pzekazać, on tu był na plawde!
- Coś czuję, że zmyślasz..
Chłopiec powiedział jeszcze raz to samo na końcu dodając bien, które często stosowałem rozmawiając z Rickiem, ale ani razu nie słyszał tego malec. Z resztą skąd on mógł wiedzieć, że to znaczy dobrze po hiszpańsku.
Mężczyzna zdębiał. Widać było u niego lekki szok na twarzy, ale po poprawieniu włosków opadających na twarzyczkę dziecka, postawił go na podłodze.
- Idź się jeszcze pobaw.. - po tych słosach dziecko zniknęło z pola mojego widzenia, a mój ukochany ruszył w stronę sypialni, gdzie dostrzegłem kilka zdjęć, które przedstawiały mnie z walk czy też pocałunki z Rickiem.
Alves chwycił jedno ze wspólnych zdjęć po czym usiadł na łóżku.
- Dlaczego musiałeś tak szybko zniknąć..- powiedział cicho przejeżdżając kciukiem po mojej twarzy na zdjęciu. - Jak to się w ogóle stało, to nie powinno się tak skończyć.. - kontynuował. - Gdybym mógł cofnąć czas na pewno bym to zrobił.
Gdziekolwiek teraz jesteś, wiedz, że zawsze będę cię cholernie kochał.. -.zakończył, gdy jego łza rozbiła się o szkło, za którym znajdowała się fotografia.
Chciałbym teraz chwycić jego dłoń, powiedzieć, że wszystko się ułoży ale to nie ma sensu, więc musnąłem dłonią, przez którą i tak wszystko przenika jego policzek, a następnie wyszedłem.
Nie wiedziałem co o tym myśleć, więc wróciłem tam gdzie moje miejsce i ze zwieszoną głową ruszyłem przez park wycierając swoje łzy.
- Patrzcie jaka ciota. Idzie i ryczy! - ten komentarz był dla mnie dzisiaj przegięciem.
- Ta ciota wam chętnie najebie.. - warknąłem.
- Dawaj dziadku, nas jest pięciu a ty sam - zaśmiał się jeden z młodszych szczeniaków.
Bez namysłu ruszyłem na nich ze wściekłością w oczach.
Chciałem się po prostu pozbyć problemu, jakim oni właśnie byli.. ale to okazało się być trochę trudniejsze.
Broniłem się i walczyłem jak smok. Pokonałem ich. Uciekli z podkulonymi ogonami, ale ja nie wyszedłem z tego bez szwanku, gdyż ostatnia osoba jaka została na polu bitwy, stanęła mi na plecach, nastepnie ruszając dumnie przed siebie.
Wstałem z chodnika i oczepałem się z wszelkich zabrudzeń, lecz wyczułem ciecz, która spływała mi z łuku brwiowego.
Kurwa..
Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że mam jeszcze rozwaloną wargę, oraz będę miał piękne limo pod okiem.
Ignorując krew powoli ruszyłem w stronę domu lecz zatrzymał mnie pewien głos.
- Phoenix, nic ci nie jest?
Tylko nie on. Nie teraz!
- Wszystko dobrze.. zejdź mi teraz z drogi.. - warknąłem i już chciałem odchodzić, lecz wyczułem dłoń na swoim nadgarstku.
- Widzę, że chyba nie. Pojebało cię bijąc się z nimi.
- Nie znasz mnie, nic o mnie kurwa nie wiesz i nie będziesz układał mi życia! - krzyknąłem i upadłem wyrypując jeszcze mocniej o chodnik skronią.
To było dla mnie za dużo..
1171
Eredin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz