środa, 10 kwietnia 2019

Od Eredina CD Phoenixa "Zobacz kotku co mam w środku"

Phoenix zasugerował, że cała ta akcja z listem i fotografią mogła dotyczyć mnie... Ale dlaczego, z jakiej racji? Fakt, jestem tu już od dawna. Ale nikomu nie podpadłem, nikomu nic nie zrobiłem. Żyłem na uboczu, bo tak mi było najwygodniej. Nie utrzymywałem bliższych kontaktów z kimkolwiek w tym świecie. Jedynie z tymi, którzy dostarczali mi materiałów. No i z Phoenixem.
***
Mój chowaniec nagle rzucił, że na dachu za oknem siedzi jakiś pies. Odwróciłem się, jednak niczego nie zauważyłem. Myślałem, że mój towarzysz robi sobie ze mnie przysłowiowe jaja. Potem stwierdził, że ktoś skrobie mu szybę. Znów nic nie zauważyłem. Wtedy wkurzony smok wybiegł z mieszkania, a ja zostałem w środku sam. Stałem tak chwilę, czekając na niego. Po kilku minutach usłyszałem jakiś hałas. Już miałem się odwrócić i nakrzyczeć na Phoenixa, ale oberwałem w głowę i upadłem. A później była już tylko ciemność...
***
Obudziłem się nagle. Szybko złapałem się za tył głowy, który nieziemsko mocno mnie bolał. O cholerę chodzi!? Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic nie widziałem, bo było strasznie ciemno. Gdzie ja w ogóle byłem!? Nagle usłyszałem głosy, dochodzące z innego pomieszczenia.
- Siedzi tam? - zapytał ktoś, bez wątpienia męskim głosem.
- Tak. Uderzyłam go mocno, ale przeżyje - odparł drugi głos, tym razem damski.
- Dobrze. Niech trochę się wystraszy - odparł pierwszy głos i usłyszałem, że chodzi po pomieszczeniu.
- Zawsze to robisz. Zwalasz winę na innych i karzesz im robić wszystko za siebie. Sam nic nie zrobisz, bożku pogody - odparła dziewczyna z pogardą.
- Jasne, jasne, oczywiście - prychnął.
A więc bożek pogody... Czego on ode mnie chce? Zakląłem cicho i już miałem wstać, ale moja głowa dała o sobie znać. Ponownie upadłem i zemdlałem.
***
Obudziłem się nagle, gdy ktoś potrząsał moim ramieniem. Otwarłem oczy i zobaczyłem Phoenixa.
- Eredin, wstawaj - powiedział, a ja zobaczyłem, jak wyciąga do mnie rękę.
- O co chodzi, co tu się dzieje? - zapytałem, dalej zamroczony, i wstałem, trzymając się mocno jego dłoni.
- Vici upozorowała twoje porwanie. Chciała się zabawić - odparł.
- Co? - zapytałem, nadal nie wiedząc, co się dzieje dookoła. - Kim jest Vici?
- Inny chowaniec, znam ją. Należy do bożka pogody. Dalej, musimy iść - ponaglał mnie.
Byłem zbyt zmęczony, by dyskutować, więc posłusznie ruszyłem za nim. Powoli ruszyliśmy przed siebie, ale wokół nas zebrało się od cholery akum. Niedobrze... Phoenix przemienił się w smoka i odstawił mnie na drzewo, a sam ruszył walczyć z tymi stworami. Pokazał sto procent swoich możliwości... Cholera jasna! Z wrażenia aż opadła mi szczęka... Był... Sam nie wiedziałem, jak to określić. Cudowny? Wspaniały? Niepowtarzalny? To zbyt mało, by oddać to, co ujrzałem przed sobą.
***
Po iluś minutach zgarnął mnie i zaczęliśmy lecieć w stronę miasta. Widać było, że mój obrońca już słabnie. Obawiałem się o niego, bo widziałem, że jest z nim coraz gorzej... Pełna przemiana musiała być bardzo wyczerpująca. Widziałem i czułem, że traci siły, bo zniżył lot, gdy już wystarczająco mocno zbliżyliśmy się do zamieszkałych terenów.
Nagle Phoenix zmienił się w człowieka, jakoś mnie objął i z około metra spaliśmy na ziemię. Poczułem uderzenie, ale upadłem na niego. Przeraziłem się, że on już nie wstanie... Czym prędzej podniosłem się z niego i ukląkłem obok, by szybko ocenić sytuację, choć sam byłem poobijany. Oddychał, co pozwoliło uspokoić się mojemu skołatanemu sercu. Nigdzie nie miał otwartych ran czy złamań. Całe szczęście, pomyślałem. Jednak nie miałem całkowitej pewności, czy aby nic mu się nie stało.
Szybko wstałem i rozejrzałem się wokół. Musiałem określić, gdzie właściwie jesteśmy. Szybko rzuciłem okiem wokoło i wiedziałem, że jesteśmy nie aż tak daleko od mojego mieszkania. Znów ukląkłem przy nim i powiedziałem cichutko:
- Mój kochany, wszystko będzie dobrze. Błagam, ocknij się.
Po tych słowach, jakimś cudem, zdołałem zawiesić go sobie na ramieniu i ruszyłem do swojego domu.
Poruszaliśmy się powoli. Nikt nas, o dziwo, nie widział. Tym lepiej. Po pół godzinie dotarliśmy do mojego domu.
Udało mi się doczołgać z nim do mojej sypialni. Położyłem go na łóżko i zdjąłem mu ubrania, prócz bielizny. Musiałem zobaczyć, czy faktycznie nie ma żadnych widocznych ran. Na całe szczęście, nie miał ich. Odetchnąłem z ulgą. Ruszyłem do łazienki po jakieś ręczniki i trochę wody. Po powrocie delikatnie go umyłem, a potem okryłem kołdrą, po czym sam udałem się pod prysznic.
Gdy wyszedłem z łazienki, w samych dresach, położyłem się na kanapie w salonie. To był ciężki i wyczerpujący dzień. W głowie huczało mi od pytań. O co chodziło z tym porwaniem? Dlaczego? Po co? Nie byłem w stanie sam odpowiedzieć na te pytania i zasnąłem...
Dzień później...
Przygotowywałem sobie śniadanie, gdy usłyszałem hałas. Będąc przygotowanym na możliwość ataku po ostatnich wydarzeniach, chwyciłem za sztylet i ruszyłem za źródłem dźwięku. Gdy tam dotarłem, dostrzegłem Phoenixa, prubującego dotrzeć do łazienki. Był wyczerpany.
- Gdzie ja jestem!? - krzyknął, lekko zdezorientowany.
- Uspokój się i usiądź. U mnie w domu. Pamiętasz, co się stało? - zapytałem zmartwiony.
- Ja pierdole... - westchnął i oparł się o ścianę. - Tak, pamiętam... Jak się tu znalazłem? - zapytał wyczerpany.
- Spadliśmy gdzieś na ziemię, jakiś kawałek stąd. Gdy wstałem i stwierdziłem, że mogę cię stamtąd zabrać, zrobiłem to. Jesteśmy tu więc - odpowiedziałem, zgodnie z prawdą.
- Normalnie cię kocham - uśmiechnął się i syknął z bólu.
- Co jest? - odparłem wystraszony i podszedłem do niego.
- Spokojnie, nic takiego. Głowa po prostu nawala mnie tak, jakbym miał kaca mordercę.
- Walnęliśmy w ziemię... Ja spadłem na Ciebie... - rzekłem cicho, spuszczając głowę. - Uratowałeś mnie, dziękuję. Nie wiem, jak mógłbgm ci się odwdzięczyć - dodałem, jeszcze bardziej cicho.
- Zobaczy się z tą wdzięcznością - zaśmiał się cicho. - Nie dziękuj, takie jest moje zadanie - dodał i złapał mnie za podbródek.
- Wiem... - odpowiedziałem i popatrzyłem mu w oczy.
- Na to wygląda, że będę musiał zostać troszkę dłużej z tobą, niezdaro - znów się zaśmiał, przekręcając głowę raz w jeden, raz w drugi bok.
- Dzięki... - odparłem, puszczając buraka.
- Uroczo - rzekł uwodzicielsko i pocałował mnie. Słodko, lecz mocno i zdecydowanie.
- Mmm... - zdołałem tylko wymruczeć, całkowicie mu się poddając. Kto był w tej relacji górą? Sam już nie wiedziałem, ale w tej chwili mi to nie przeszkadzało.
- Koniec tego dobrego - wyszeptał i lekko przygryzł moją wargę. - Muszę się wykąpać, zjeść coś i pójdę dalej spać. Potrzebuję tego. Mogę spać kilka dni, więc nie przejmuj się mną - dodał i wszedł do łazienki.
Gdy wyszedł, pochłonął niemal w mgnieniu oka górę kanapek, jaką byłem w stanie mu przygotować w tym czasie. Później pocałował mnie jeszcze raz i poszedł spać. Siedziałem przy nim do czasu, aż zasnął. Nastąpiło to bardzo szybko, a ja udałem się do swoich spraw. Musiałem na niego czekać, sam to powiedział. Nie miałem innego wyboru...
Dwa dni później...
Phoenix wreszcie się obudził. Co z tego, że mówił, że tak może być. Ale i tak cholernie się o niego bałem! Chodziłem cały czas jak struty i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Gdy wziął kąpiel, zasiedliśmy do posiłku. Jedliśmy w milczeniu. Nie chciałem mu przerywać, niech zje w spokoju. Gdy skończył, zapytałem:
- Phoenix... Co się właściwe działo? Dlaczego to wszystko się w ogóle wydarzyło?
Ten na moje pytanie tylko westchnął i popatrzył na mnie poważnie. Potem zaczął mówić.

1147
Phoenix :c Menu mocno :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz