Patrzyłem na mojego chowańca w milczeniu. Sam nie wiedziałem,
od czego mam zacząć. Najlepiej byłoby od początku.
– Wygląda na magiczny lub coś w tym stylu – odparł, biorąc przedmiot do ręki i przyglądając mu się. – Bez wątpienia jest... - westchnąłem ciężko.
– Eredin... - zaczął, lecz przerwałem mu ruchem ręki.
– Nie, Phoenix, opowiem ci. Skoro zacząłem, to skończę. Muszę to zrobić, będę się z tym czuł lepiej – podniosłem na niego oczy, uśmiechając się. Jednocześnie czułem, jak po policzku spływają mi łzy.
– Naprawdę... Nie musisz – odparł i delikatnie pogładził ręką wierzch mojej dłoni, co lekko mnie uspokoiło.
– Muszę – odparłem. - Do pewnego momentu było wszystko ok. ale potem stało się coś, co kompletnie zmieniło moje życie.. Te wszystkie blizny i rany, które mam... to z wtedy – odrzekłem cicho i zacząłem opowiadać.
W tym momencie przypomniał mi się
tamten czas... Czas, w którym otrzymałem wszystkie te blizny...
Nic nie zapowiadało, że tego dnia
będzie aż tak źle, że to się tak skończy... Wraz ze starym przyjacielem
wybraliśmy się na piwo do baru. Po iluś butelkach stwierdziliśmy, że wracamy.
Będąc już całkiem blisko mojego domu, zaskoczyła nas dziwna grupa ludzi...
Zamaskowani, ciemno ubrani, z bronią wszelkiej maści. Zaczęliśmy uciekać przed
tą grupą, bez wątpienia najemnych
zbirów. W końcu próbowali nas załatwić. Biegliśmy, ile sił w nogach.
W którymś momencie dopadli nas...
Wbiegliśmy w jakąś uliczkę. Niestety, okazało się, że jest ślepa. Ja i mój
przyjaciel, przyparci do muru, coraz bardziej zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
że nie mamy już żadnych szans... I wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie
spodziewał. Okazało się bowiem, że cała ta ucieczka, całe to zamieszanie, było
z winy mojego przyjaciela. To wszystko okazało się haniebnym podstępem. Był
zazdrosny o moją pozycję, o wszystko, co miałem, a czego on nie miał. Po prostu
chciał się mnie pozbyć. Otrzymałem cios w głowę i od razu zemdlałem.
Gdy się obudziłem, czułem tylko
okropny ból. Nie chodziło już nawet o to, że bolała mnie głowa, ale czułem, że
piecze mnie cała klatka piersiowa. Nie wiedziałem, co się dzieje i próbowałem
chociaż lekko unieść głowę, żeby zobaczyć, co mi zrobili. Musieli czymś mnie
ciąć lub przypalać, już sam nie wiedziałem. Znów zemdlałem.
Gdy ponownie się obudziłem, byłem
już w swoim mieszkaniu. Opatrzony i okryty kocem, a na stoliku obok leżał ten
sztylet z kartką „Pomoże ci, zawsze miej go przy sobie”. Od tamtego czasu
faktycznie nie rozstaję się z tą bronią. Kto mnie uratował i zostawił sztylet,
jak to zrobił i kiedy, nie miałem zielonego pojęcia. Do dzisiaj tego nie wiem.
Co się stało z moim przyjacielem? Tego też nie wiem. Mam nadzieję, że zdechł...
Za to wszystko, co mi zrobił, do czego doprowadził... Zdradził mnie, a ja nie
miałam pojęcia, co złego zrobiłem.
Wróciłem do rzeczywistości. Do
pokoju, w którym byłem ja i Phoenix. Nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem
płakać. Nie byłem w stanie przestać, więc pozwoliłem łzom płynąć po policzkach.
Popatrzyłem tylko na mojego towarzysza, a on, ze zbolałą miną, tylko mnie
przytulił. Przylgnąłem do niego z całej siły.
**
–
Dobranoc mordko – usłyszałem z jego ust.
–
Dobranoc mordko – odpowiedziałem tak samo jak
on, wywołując u niego cichy śmiech.
Leżał odwrócony do mnie tyłem.
Zapewne próbował zasnąć. Zastanawiałem się, co zrobić, i tylko jedną opcję
uznałem za sensownie możliwą. Pocałowałem go lekko w ramię i wtuliłem się w
jego plecy. Czułem, że dopasowuje się do mnie, chwytając za dłonie. Po chwili
jego oddech stał się równy i spokojny, musiał więc już spać. Postanowiłem pójść
w jego ślady i po kilkunastu minutach sam spałem.
Spałem spokojnie i nagle poczułem,
że jest mi zimno. Nie wiedziałem, co się dzieje. Rozejrzałem się wokół i
zobaczyłem, że jestem na dworze. Cholera, co ja tu właściwie robię? Przecież
byłem u Phoenixa, spaliśmy razem... Czyżbym lunatykował? Próbując się
otrząsnąć, ruszyłem przed siebie. Potarłem energicznie ramiona, bo dziwnym
trafem byłem tylko w cienkiej koszulce, spodniach dresowych i trampkach. A na
dworze pogoda powoli zaczynała szaleć. Niebo było ciemne, niemal czarne,
zasnute chmurami. Zrywał się okropny i porywisty wiatr. Cholera, Eredin,
pospiesz się. Z całą pewnością zbiera się na burzę. Ruszyłem szybkim krokiem i
udałem się pospiesznie w kierunku mieszkania Phoenixa.
Wcale się myliłem. Kawałeczek od
domu mojego chowańca zaczęło lać, a z nieba posypały się błyskawice. Huk był
ogromny, a hałas aż rozrywał uszy. Ludzie na ulicy zaczęli biegać w
nieokreślonych kierunkach, byleby tylko skryć się przed tą paskudną pogodą.
Zacząłem biec, żeby samemu jakoś się ochronić przed tą pogodową katastrofą. Po
chwili, cały przemoczony, z ubraniami przesiąkniętymi wodą, dotarłem do
mieszkania mojego kochanego. Wszedłem do środka, bo jakimś cudem miałem klucz.
Już miałem ściągać buty, gdy jedna
myśl uderzyła mnie w głowę, niczym obuch. Coś było nie tak... Coś było bardzo
nie tak. Było zbyt cicho, zbyt spokojnie. Wszędzie było ciemno, nie świeciły
się żadne światła. Powolnie ściągnąłem buty i poszedłem na obchód wszystkich
pokoi i pomieszczeń w domu. Szybko przeszukałem wszystko, co znajdowało się na
parterze i półpiętrze. Nigdzie nie było Phoenixa. Coraz bardziej zaczynałem się
martwić, a mój puls przyspieszył do niepokojąco wysokich wartości. Jedyne
miejsce, którego nie sprawdziłem, była siłownia w piwnicy. Musiałem się tam
udać, więc z sercem podchodzącym do gardła zacząłem schodzić po schodach w dół.
Będąc coraz bliżej drzwi
zauważyłem, że świeci się zza nich światło. Słychać było także ciche głosy.
Dwóch osób. Przykucnąłem za drzwiami i zacząłem podsłuchiwać.
–
Trucizna widać nie wystarczyła.. Zginąłeś, ale trafiłeś
do naszego wymiaru – rzekł z wyższością pierwszy głos, wyraźnie męski. Nie był
to jednak Phoenix.
–
Jak widać – odparł drugi głos, śmiejąc się. To
był mój chowaniec! Zacząłem uważniej nasłuchiwać. - Coś wam nie wychodzi
pozbycie się mnie.
–
Oh, doprawdy? Spójrz na swoją obecną sytuację.
Siedzisz tutaj, w piwnicy własnego domu, związany. Dałeś się złapać jak dziecko
– odrzekł pierwszy z mężczyzn. Usłyszałem tylko uderzenie w twarz. Mocne,
naprawdę mocne.
–
No i co z tego? - odparł zadziornie Phoenix,
spluwając na ziemię.
–
Twój bożek cię nie uratuje. Nie ma go tutaj,
wywieźliśmy go. Ten bezsensowny Eredin ci już nie pomoże – zaśmiał się
szyderczo oprawca.
–
Co mu zrobiliście!? - krzyknął smok i zaczął się
szamotać, bez wątpienia próbując zerwać więzy.
–
Nic. Po prostu troszkę go uszkodziliśmy i
wywieźliśmy. Nic mu nie będzie, żyje.
–
Wy idioci, wy debile!
–
No i co mi zrobisz? Nic, jesteś związany.
–
Gdybyś tylko był w stanie wiedzieć, do czego
jestem zdolny... - syknął Phoenix i wiedziałem, że jest na granicy przemiany.
W tym momencie wskoczyłem do
pomieszczenia. Postać, która torturowała Phoenixa, była zamaskowana i
zakapturzona, więc nie wiedziałem, kto to. Gdy tylko zostałem odkryty, tamta
osoba niemal od razu złapała mojego chowańca za głowę, odchyliła mocno do tyłu
i poderżnęła mu gardło. Z mojego gardła wydarł się przeraźliwy ryk i rzuciłem
się na tamtego gościa. W tym momencie się obudziłem.
Niemal od razu podniosłem się do
pozycji siedzącej. Trząsłem się mocno, byłem cały zlany potem. Nigdy nie czułem
takiego strachu. Spostrzegłem, że Phoenix siedzi przy mnie przerażony.
–
Mordko, co jest? - zapytał, kładąc mi dłoń na
ramieniu.
–
Miałem okropny sen... On... - rzekłem tylko i
rzuciłem mu się w ramiona i wtuliłem w niego mocno.
–
Eredin, spokojnie – przytulił mnie, gładząc po
plecach. - Co się stało? Co ci się śniło
–
Phoenix... - popatrzyłem na niego i
opowiedziałem mu cały sen.
–
O cholera... - rzekł po chwili, lekko
wystraszony.
–
No właśnie, o cholera... - odparłem tylko i znów
na niego popatrzyłem.
1314
Wcale nie ehe mehe nooo :c
Fenkeł? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz