sobota, 13 kwietnia 2019
Od Hirato CD Narfiego "Carissime"
Spokojnym krokiem ruszyliśmy w uprzednio wybranym kierunku. Przechadzaliśmy się dróżkami pośród urodziwych darów natury, jeszcze lekko zmarzniętych i pustych, aczkolwiek nadal zachwycających. Jeśli miałbym być szczery, naprawdę zdziwiłem się tym krokiem ze strony bóstwa. Nie spodziewałem się takiej kordialności jego strony, chociaż to pozwoliło mi na następne refleksje i przemyślenia względem niego. Cały czas trzymałem jego chłodną, szczupłą dłoń. Raz na jakiś czas w palce drugiej ręki brałem kosmyki włosów mężczyzny, aby pchniętymi siłą wiatru, pozwolić im delikatnie przepłynąć między nimi.
- Nie męczy cię to wszystko? Ciągłe tłumy w świątyni, brak za dnia czasu na cokolwiek. Chroniczne i monotematyczne rozmowy. Musi to być istne utrapienie. Powinieneś dać sobie trochę odpoczynku, taki jeden dzień z jakąś jedną osobą albo w samotności. Co ty na to? - uśmiechnąłem się jowialnie.
- To jednak coś, co kocham robić... Choć zarazem czasem potrafi być... Utrapieniem, ale nie lubię samotności. -Uśmiechnął się łagodnie, troszkę jakby nieśmiało.
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią, pod nosem uśmiechałem się nieznacznie. Niecodzienna była to dla mnie sytuacja, nieczęsto rozmawiam z kimś, zwyczajowo pozostaje milczącym słuchaczem. Teraz mam podobne odczucia, chciałabym słuchać jego i móc jednocześnie się czegoś o nim dowiadywać. Problem miałem z pytaniami, słowa momentami utykały w gardle, przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek zdania musiałem kilkakrotnie powtarzać je w głowie. Paralelnie chciałem, aby nie musieć nic mówić, jakoby potrafił czytać w myślach i żeby mych głębszych myśli nie poznał. Chociaż niektóre z owych, z przyjemnością bym wcielił w życie i dał mu ich zaznać. Moje myśli zbiegały na niebezpieczny tor, porównywalny do stąpania po cienkim lodzie, tragicznie niewielka granica, do której po przekroczeniu nie będę w stanie wrócić. Ale... Nie mogę sobie na to pozwolić, puścić wodze i dać się ponieść, popłynąć. Przecież, nie chcę go skrzywdzić, a przekroczenie tej granicy przeze mnie, byłoby dla niego katastroficzne w skutkach. Chcąc nie chcąc, zbyt się do niej zbliżyłem, z trudem panowałem nad odruchami. Miałem ogromną ochotę, teraz, choćby siłą, zabrać go do siebie do domu i zamknąć na cztery spusty. Ubezwłasnowolnić, przywiązać i nie wypuszczać poza teren domu. A to wszystko, aby poddać się, jemu, jego woli i zachciankom. Zgubiłem moment, zatraciłem się w myślach, straciłem świadomość i trzeźwe myślenie, które przy nim i tak trudno mi było utrzymać, otumaniał mnie słodki zapach. Skupienie się na myślach było złym pomysłem, powinienem trzymać się bezpiecznej linii. Ta granica doprowadzała mnie do szału, agonii, a jego osoba... Odetchnąłem głęboko, starając się przywrócić jasność umysłu. Po dłuższej chwili udało mi się. Spojrzałem na mego towarzysza, uśmiechał się lekko... Jednak w oczach błądziło zmęczenie i coś jeszcze. Niestety nie byłem w stanie stwierdzić co, gdyż mój brak skupienia powodował, że potrzebowałem o wiele więcej na to czasu. A mojemu bóstwu nie umknęło, że się przyglądam. Odwrócił wzrok w moją stronę, co spowodowało, że patrzyłem mu prosto w oczy. Piękne ciemne oczy wpatrywały się we mnie z nie ukrywaną ciekawością.
- Narfi... - zatrzymałem się, a konsekwencją tego, że trzymałem go za rękę, on również się zatrzymał. Lekko zdezorientowany. Nieznacznie zbliżyłem się. Poczułem chłodny powiew wiatru, który uratował mnie przed zrobieniem czegoś głupiego. Cały czas patrzyłem mu w oczy, które z tak bliska nie wydawały się już czarne... A brązowe, ciemniejsze od hebanu. - Późno już. Nie chcę cię jeszcze bardziej męczyć. - powiedziałem co innego, niż chciałem, jednakże starałem się, aby zabrzmiało to bardzo naturalnie. Naprawdę pragnąłem być z nim, cały czas najlepiej. Po tej krótkiej rozmowie jeszcze trudniej było mi pogodzić się z myślą, że będę musiał w końcu pójść. Zostawić go samego. Bez opieki i ochrony, za dnia mogę go pilnować... Ale w nocy, jak mnie tu nie ma... Może zdarzyć się wszystko. Całkowicie zatraciłem się w jego osobie. Chciałem z nim zostać, móc patrzeć jak śpi i pilnować, aby ten sen był spokojny, nieprzerwany i beztroski. Chciałem tego, chronić go i dać szczęście, charakteru bóstwa i przyzwyczajeń. Pragnąłem JEGO, w całości. Pierwszy raz nie czułem pustego pożądania czyjegoś ciała, tutaj wszystko, co kiedyś było priorytetem, teraz jest mało istotne. Narfi, dlaczego mi to zrobiłeś? Nie, to złe pytanie... Jak? Jak ty to zrobiłeś? - Chyba już na mnie pora. - wolną dłoń uniosłem do twarzy mężczyzny, nie mogłem się powstrzymać przed dotknięciem go, chciałem być jak najbliżej.
To powstrzymywanie się mnie męczyło i jednocześnie ekscytowało. Nigdy tak długo nie tłumiłem tej potrzeby, ale w pewnym sensie mi się to podobało. Im dłużej nie mogłem go posiąść, tym bardziej go pragnąłem. Ogarniała mnie dzika fascynacja, to było dla mnie coś nowego, nie rozumiałem niektórych emocji i moich zachowań, które bóstwo u mnie wywołuje. Jednak po długiej walce poddałem się temu wszystkiemu.
Narfi?
Ilość słów: 749
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz