wtorek, 2 kwietnia 2019

Od Eredina CD Phoenixa „Pokaż kotku co masz w środku”


Dziwnie zadowolony ruszyłem przed siebie, zmierzając w miejsce mojego zamieszkania. Słyszałem jeszcze chwilę, jak Phoenix mnie woła, jednak w dalszym ciągu nie zwracałem na niego uwagi. Tak cholernie mnie zainteresował, tak mocno przyciągał moją uwagę, że nie mogłem przestać o nim myśleć. Najbardziej jednak chyba nie chciałem przyznać się sam przed sobą, że mi się podobał. Pociągał mnie w sposób, jakiego nie sposób było sobie dobrze wyobrazić i umiejscowić, nawet w naszej rzeczywistości. Mając w głowie bardziej jego, niż mój pomysł na rysunek, szedłem przed siebie. Musiałem wszystko dobrze sobie przemyśleć.

Po parunastu minutach dotarłem do domu. Do świątyni. Zamknąłem się w swoim pokoju i pogrążyłem w pracy.

**

Po kilku godzinach stałem już przed gotową pracą. Oczywiście, że była doskonała. W końcu ja nie mogłem popełnić żadnego błędu w trakcie jej tworzenia. Nie ja... Jednak gdzieś w głębi ducha czułem, że coś jest nie tak. Nie wiedziałem, czy to wina mnie, rysunku czy... Cholera, jak mogłem odwalić coś takiego? Oczywiście, teraz już wiedziałem, że powodem całego zamieszania był ten youkai, który siedział mi w głowie... Phoenix.

Czysto teoretycznie, włożyłem mu do kieszeni moją wizytówkę. Miałem nadzieję, że ją znajdzie. Tak bardzo zależało mi na tym, by to zrobił. Najważniejsze jednak było to, żeby zadzwonił. Jakby to ująć, nie chciałem i nie mogłem sobie go odpuścić. Budził we mnie takie uczucia, jakich dawno nie czułem. Nie miałem ochoty, nie chciałem abo raczej nie mogłem dopuścić do tego, by to zepsuć. Schowałem twarz w dłoniach i pogrążyłem się w rozmyślaniach.

Po kilku minutach pomyślałem: Eredin, ogarnij się, zrób coś ze sobą, wyjdź. Tak więc postanowiłem zrobić. Zmieniłem ubranie, doprowadziłem się do stanu względnie dobrego i wyszedłem z mieszkanka.

**

Postanowiłem pójść na jakiś dłuższy spacer, żeby zająć czymś swoje myśli. Udałem się w kierunku pobliskiej biblioteki. W sumie, dlaczego nie mógłbym poczytać jakiejś książki?

Gdy dotarłem do budynku, wszedłem do środka i zacząłem się rozglądać po regałach za jakąś interesującą lekturą. Gdy w końcu coś wybrałem, podszedłem do lady, wypożyczyłem książkę i wyszedłem. Poszedłem do najbliższego parku, usiadłem na ławce i zacząłem czytać.
Niespecjalnie jednak mi to szło. Musiałem się sam przed sobą przyznać, że w głowie ciągle miałem Phoenixa. Ten moment, gdy ujrzałem go po raz pierwszy... Gdy później zobaczyłem go znów w jego prawdziwej formie, jako smoka... Jak próbował ze mnie zażartować, jak nazywał mnie zwierzakiem... Musiałem przyznać, że był cholernie ciekawy zabawny. Nie dało się obok niego przejść obojętnie.

Po chwili zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Wiedziałem już na pewno, że chcę, by został moim chowańcem. Gdy przypomniałem sobie jego minę, kiedy dowiedział się, kim jestem, że jestem bóstwem, wiedziałem, że nie jestem mu obojętny. Może nie do końca postrzegał mnie tak, jak jego, jednak na pewno o mnie nie zapomni. Na to po prostu liczyłem.

Gdy już jasno określiłem swój cel i chęci, zamknąłem książkę i wstałem. Pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie pójście do kawiarni. Tak więc też zrobiłem. Szybciutko zamówiłem ulubiony napój na wynos i ruszyłem z powrotem przez park. Gdy szedłem spokojnie obok jeziorka, usłyszałem nagle krzyki i hałasy. Zobaczyłem, jak grupa jakichś szczeniaków ucieka, jak się to mówi, z podkulonymi ogonami. Gdy ruszyłem w kierunku, z którego biegli, dostrzegłem lekko chwiejącego się Phoenixa. Był tyłem do mnie, więc nie mógł mnie zauważyć. Postanowiłem za nim ruszyć i zapytać, co właściwie się stało.

Gdy go dogoniłem, zapytałem:

- Phoenix, nic ci nie jest?

Odwrócił się nagle w moim kierunku i ewidentnie zdębiał. Nie dziwię mu się, pojawiłem się tak nagle. Wtedy dostrzegłem, jak wygląda... Po twarzy spływały mu strużki krwi, a pod okiem chyba miał niezłą śliwę. Cholera, tamte gówniarze go pobili! Ale... Jak to w ogóle mogło się stać?

- Wszystko dobrze... Zejdź mi teraz z drogi... - warknął i już chciał odejść, ale zdążyłem złapać go za rękę.
- Widzę, że chyba nie. Pojebało cię, bijąc się z nimi – dodałem, bo chciałem mu jakoś pomóc.
- Nie znasz mnie, nic o mnie kurwa nie wiesz i nie będziesz układał mi życia! - krzyknął i wyrwał mi się, po czym upadł i uderzył skronią w chodnik.

Cholera jasna, krzyknąłem w myślach i rzuciłem się, by mu pomóc. Nie obchodziła mnie w tym momencie ani książka, ani moja kawa. Ważniejsze było to, żeby mu pomóc. Ten upadek wyglądał cholernie groźnie i wyraźnie było widać, że mocno przywalił głową w chodnik.

Ukląkłem przy nim i próbowałem jakoś się zorientować, co mu jest. Był przytomny, to najważniejsze. Jednak widać było, że był mocno oszołomiony. Próbował wstać, jakoś się podnieść, lecz tylko chwiał się jeszcze bardziej i nie był w stanie wstać.

- Kurwa... Kurwa, moja głowa... - usłyszałem tylko cicho z jego ust.
- Phoenix, usiądź, proszę – powiedziałem i pomogłem mu podnieść się do pozycji siedzącej.
- Dzięki.. - warknął cicho i spojrzał na mnie spode łba.
- Domyślam się, że te dupki, które uciekały, to twoja sprawka, co? - zapytałem i usiadłem na brzegu chodnika, zaraz obok niego.
- Tak, bo co? Według ciebie chowańce są słabe, bożku? - popatrzył na mnie zadziornie i próbował się uśmiechnąć, lecz szybko się skrzywił. - Mój cholerny łeb... - syknął i dotknął ręką skroni.
- Nieźle przywaliłeś w ten chodnik – odparłem i wyjąłem chustkę z kieszeni, po czym próbowałem mu jakoś otrzeć krew z twarzy, lecz odtrącił moją rękę. Odskoczyłem kawałek od niego, lekko wystraszony.
- Zostaw mnie, zrozumiałeś!? - wydarł się na mnie, ale musiał dostrzec moją wystraszoną minę. - Sory, Eredin... Ciężki dzień... Dzięki za chustkę – wziął z mojej ręki kawałek materiału i otarł nią brzeg głowy.
- Pozwól – przysunąłem się na powrót do niego, zabrałem mu chustkę i delikatnie oczyściłem mu ranę.
- Dzięki... - wymruczał cicho, a ja lekko zadrżałem. Jego głos...
- Musisz to mieć porządnie oczyszczone. Chodźmy do mnie, pomogę ci – wstałem i popatrzyłem na niego niemal błagalnie.
- Nie odczepisz się ode mnie, co? - zapytał lekko poirytowany, lecz po chwili rzucił mi coś na kształt uśmiechu.
- Chyba jednak nie – odwzajemniłem uśmiech i pomogłem mu wstać.

Powoli ruszyliśmy w kierunku mojego mieszkanka. Gdy w końcu dotarliśmy, usadziłem go na kanapie, a sam poszedłem po apteczkę. Gdy wróciłem do niego z potrzebnymi sprzętami zauważyłem, że zdjął koszulkę. Miał doskonale wyrzeźbione ciało... Eredin, przestań, zganiłem sam siebie w myślach, gdy przyłapałem się na gapieniu się na jego klatę. Otrząsnąłem się lekko i usiadłem przy nim, żeby zająć się opatrywaniem jego ran.

- Podobam ci się, co? - usłyszałem nagle, gdy czyściłem mu rozcięcie na wardze.
- Że przepraszam co? - niemal wykrzyczałem i z wrażenia wacik aż wypadł mi z rąk.
- To, co słyszałeś Eredin. Ponowię więc pytanie. Podobam ci się? - spojrzał na mnie wymownie i z zadziornym uśmieszkiem, bo siedziałem przodem do niego.
- Skłamałbym, gdybym nie przyznał ci racji – odparłem beznamiętnie i sięgnąłem po nowy wacik. On tylko uśmiechnął się jeszcze bardziej zadziornie, pokiwał lekko głową i już nic nie powiedział. Siedział tylko, zadowolony z siebie i czekał, aż skończę się nim zajmować.

Gdy już wszystkim się zająłem, poszedłem mu poszukać jakiejś koszulki. Wróciłem z jakąś czarną i rzuciłem mu ją. Złapał ją w locie i szybko założył. Nie powiem, niekoniecznie mi się to podobało, ale od razu za tą myśl wymierzyłem sobie mentalny policzek.

- Zjesz coś? - zapytałem, stojąc w aneksie kuchennym.
- Chętnie. Jestem głodny jak smok – powiedział, gdy stanął gdzieś obok mnie, przyglądając się moim poczynaniom.
- Spoko, jasne – odparłem i poszukałem czegoś w lodówce.

Postanowiłem przyrządzić na szybko jajecznicę z jakimiś dodatkami. Szybko więc zabrałem się do pracy. Po kilku minutach mogłem przed nim postawić parujący talerz z daniem i kubek soku.
-Smacznego – rzekłem i zacząłem jeść.
- Dzięki – dodał i zaczął pałaszować to, co mu podałem.

Widać, było, że jest już z nim trochę lepiej. Miałem nadzieję, że nie ma wstrząśnienia mózgu czy czegoś gorszego. Nie mogłem się skupić na tym, co miałem na talerzu, więc tylko dłubałem w talerzu.

- Co jest? - zapytał, pijąc sok ze szklanki.
- Nie, nic, kompletnie nic – skłamałem, biorąc do ust kęs już prawie zimnego jedzenia.
- Nie kłam, Eredin – syknął i lekko się roześmiał.
- Skąd możesz wiedzieć, że kłamię? - spytałem oburzony, spoglądając na niego.
- Może dlatego, że się rumienisz? Och, czyżbym cię zawstydzał? - zapytał i uśmiechnął się do mnie.
- Kurwa... - syknąłem. - Nie, nic z tego. Po prostu... - urwałem w pół zdania.
- No co? - zapytał, zaciekawiony.
- Wiesz, na czym polega układ bóstwa z chowańcem? Wiesz, jak zawiera się kontrakty? - zapytałem, z walącym sercem.
- Wiem, na czym polega taki układ. Jakby to dobrze powiedzieć, chowaniec chroni dupę bóstwu, do którego jest przywiązany niczym pies do budy. I tak, wiem, jak się zawiera taki kontrakt – dodał, spoglądając na mnie w jednoznaczny sposób. A więc wie... Lub się domyśla.
- Dobrze więc... - odparłem niepewnie i przechyliłem się w jego kierunku. - Miałbyś więc coś przeciwko temu? - zapytałem i połączyłem nasze usta. Nie przerwał pocałunku, lecz wręcz go odwzajemnił. Odsunąłem się od niego, spojrzałem mu prosto w oczy i czekałem na jego reakcję. Widziałem, jak się uśmiecha, więc z sercem podchodzącym do gardła czekałem na jego odpowiedź.


1519

Phoenix, możu być?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz