Dziwnie zadowolony ruszyłem przed
siebie, zmierzając w miejsce mojego zamieszkania. Słyszałem
jeszcze chwilę, jak Phoenix mnie woła, jednak w dalszym ciągu nie
zwracałem na niego uwagi. Tak cholernie mnie zainteresował, tak
mocno przyciągał moją uwagę, że nie mogłem przestać o nim
myśleć. Najbardziej jednak chyba nie chciałem przyznać się sam
przed sobą, że mi się podobał. Pociągał mnie w sposób, jakiego
nie sposób było sobie dobrze wyobrazić i umiejscowić, nawet w
naszej rzeczywistości. Mając w głowie bardziej jego, niż mój
pomysł na rysunek, szedłem przed siebie. Musiałem wszystko dobrze
sobie przemyśleć.
Po parunastu minutach dotarłem do
domu. Do świątyni. Zamknąłem się w swoim pokoju i pogrążyłem
w pracy.
**
Po kilku godzinach stałem już przed
gotową pracą. Oczywiście, że była doskonała. W końcu ja nie
mogłem popełnić żadnego błędu w trakcie jej tworzenia. Nie
ja... Jednak gdzieś w głębi ducha czułem, że coś jest nie tak.
Nie wiedziałem, czy to wina mnie, rysunku czy... Cholera, jak mogłem
odwalić coś takiego? Oczywiście, teraz już wiedziałem, że
powodem całego zamieszania był ten youkai, który siedział mi w
głowie... Phoenix.
Czysto teoretycznie, włożyłem mu do
kieszeni moją wizytówkę. Miałem nadzieję, że ją znajdzie. Tak
bardzo zależało mi na tym, by to zrobił. Najważniejsze jednak
było to, żeby zadzwonił. Jakby to ująć, nie chciałem i nie
mogłem sobie go odpuścić. Budził we mnie takie uczucia, jakich
dawno nie czułem. Nie miałem ochoty, nie chciałem abo raczej nie
mogłem dopuścić do tego, by to zepsuć. Schowałem twarz w
dłoniach i pogrążyłem się w rozmyślaniach.
Po kilku minutach pomyślałem: Eredin,
ogarnij się, zrób coś ze sobą, wyjdź. Tak więc postanowiłem
zrobić. Zmieniłem ubranie, doprowadziłem się do stanu względnie
dobrego i wyszedłem z mieszkanka.
**
Postanowiłem pójść na jakiś
dłuższy spacer, żeby zająć czymś swoje myśli. Udałem się w
kierunku pobliskiej biblioteki. W sumie, dlaczego nie mógłbym
poczytać jakiejś książki?
Gdy dotarłem do budynku, wszedłem do
środka i zacząłem się rozglądać po regałach za jakąś
interesującą lekturą. Gdy w końcu coś wybrałem, podszedłem do
lady, wypożyczyłem książkę i wyszedłem. Poszedłem do
najbliższego parku, usiadłem na ławce i zacząłem czytać.
Niespecjalnie jednak mi to szło.
Musiałem się sam przed sobą przyznać, że w głowie ciągle
miałem Phoenixa. Ten moment, gdy ujrzałem go po raz pierwszy... Gdy
później zobaczyłem go znów w jego prawdziwej formie, jako
smoka... Jak próbował ze mnie zażartować, jak nazywał mnie
zwierzakiem... Musiałem przyznać, że był cholernie ciekawy
zabawny. Nie dało się obok niego przejść obojętnie.
Po chwili zdałem sobie sprawę z
jednej rzeczy. Wiedziałem już na pewno, że chcę, by został moim
chowańcem. Gdy przypomniałem sobie jego minę, kiedy dowiedział
się, kim jestem, że jestem bóstwem, wiedziałem, że nie jestem mu
obojętny. Może nie do końca postrzegał mnie tak, jak jego, jednak
na pewno o mnie nie zapomni. Na to po prostu liczyłem.
Gdy już jasno określiłem swój cel i
chęci, zamknąłem książkę i wstałem. Pomyślałem, że dobrym
pomysłem będzie pójście do kawiarni. Tak więc też zrobiłem.
Szybciutko zamówiłem ulubiony napój na wynos i ruszyłem z
powrotem przez park. Gdy szedłem spokojnie obok jeziorka, usłyszałem
nagle krzyki i hałasy. Zobaczyłem, jak grupa jakichś szczeniaków
ucieka, jak się to mówi, z podkulonymi ogonami. Gdy ruszyłem w
kierunku, z którego biegli, dostrzegłem lekko chwiejącego się
Phoenixa. Był tyłem do mnie, więc nie mógł mnie zauważyć.
Postanowiłem za nim ruszyć i zapytać, co właściwie się stało.
Gdy go dogoniłem, zapytałem:
- Phoenix, nic ci nie jest?
Odwrócił się nagle w moim kierunku i
ewidentnie zdębiał. Nie dziwię mu się, pojawiłem się tak nagle.
Wtedy dostrzegłem, jak wygląda... Po twarzy spływały mu strużki
krwi, a pod okiem chyba miał niezłą śliwę. Cholera, tamte
gówniarze go pobili! Ale... Jak to w ogóle mogło się stać?
- Wszystko dobrze... Zejdź mi teraz
z drogi... - warknął i już chciał odejść, ale zdążyłem
złapać go za rękę.
- Widzę, że chyba nie. Pojebało
cię, bijąc się z nimi – dodałem, bo chciałem mu jakoś pomóc.
- Nie znasz mnie, nic o mnie kurwa
nie wiesz i nie będziesz układał mi życia! - krzyknął i wyrwał
mi się, po czym upadł i uderzył skronią w chodnik.
Cholera jasna, krzyknąłem w myślach
i rzuciłem się, by mu pomóc. Nie obchodziła mnie w tym momencie
ani książka, ani moja kawa. Ważniejsze było to, żeby mu pomóc.
Ten upadek wyglądał cholernie groźnie i wyraźnie było widać, że
mocno przywalił głową w chodnik.
Ukląkłem przy nim i próbowałem
jakoś się zorientować, co mu jest. Był przytomny, to
najważniejsze. Jednak widać było, że był mocno oszołomiony.
Próbował wstać, jakoś się podnieść, lecz tylko chwiał się
jeszcze bardziej i nie był w stanie wstać.
- Kurwa... Kurwa, moja głowa... -
usłyszałem tylko cicho z jego ust.
- Phoenix, usiądź, proszę –
powiedziałem i pomogłem mu podnieść się do pozycji siedzącej.
- Dzięki.. - warknął cicho i
spojrzał na mnie spode łba.
- Domyślam się, że te dupki,
które uciekały, to twoja sprawka, co? - zapytałem i usiadłem na
brzegu chodnika, zaraz obok niego.
- Tak, bo co? Według ciebie
chowańce są słabe, bożku? - popatrzył na mnie zadziornie i
próbował się uśmiechnąć, lecz szybko się skrzywił. - Mój
cholerny łeb... - syknął i dotknął ręką skroni.
- Nieźle przywaliłeś w ten
chodnik – odparłem i wyjąłem chustkę z kieszeni, po czym
próbowałem mu jakoś otrzeć krew z twarzy, lecz odtrącił moją
rękę. Odskoczyłem kawałek od niego, lekko wystraszony.
- Zostaw mnie, zrozumiałeś!? -
wydarł się na mnie, ale musiał dostrzec moją wystraszoną minę.
- Sory, Eredin... Ciężki dzień... Dzięki za chustkę – wziął
z mojej ręki kawałek materiału i otarł nią brzeg głowy.
- Pozwól – przysunąłem się na
powrót do niego, zabrałem mu chustkę i delikatnie oczyściłem mu
ranę.
- Dzięki... - wymruczał cicho, a
ja lekko zadrżałem. Jego głos...
- Musisz to mieć porządnie
oczyszczone. Chodźmy do mnie, pomogę ci – wstałem i popatrzyłem
na niego niemal błagalnie.
- Nie odczepisz się ode mnie, co? -
zapytał lekko poirytowany, lecz po chwili rzucił mi coś na
kształt uśmiechu.
- Chyba jednak nie – odwzajemniłem
uśmiech i pomogłem mu wstać.
Powoli ruszyliśmy w kierunku mojego
mieszkanka. Gdy w końcu dotarliśmy, usadziłem go na kanapie, a sam
poszedłem po apteczkę. Gdy wróciłem do niego z potrzebnymi
sprzętami zauważyłem, że zdjął koszulkę. Miał doskonale
wyrzeźbione ciało... Eredin, przestań, zganiłem sam siebie w
myślach, gdy przyłapałem się na gapieniu się na jego klatę.
Otrząsnąłem się lekko i usiadłem przy nim, żeby zająć się
opatrywaniem jego ran.
- Podobam ci się, co? - usłyszałem
nagle, gdy czyściłem mu rozcięcie na wardze.
- Że przepraszam co? - niemal
wykrzyczałem i z wrażenia wacik aż wypadł mi z rąk.
- To, co słyszałeś Eredin.
Ponowię więc pytanie. Podobam ci się? - spojrzał na mnie
wymownie i z zadziornym uśmieszkiem, bo siedziałem przodem do
niego.
- Skłamałbym, gdybym nie przyznał
ci racji – odparłem beznamiętnie i sięgnąłem po nowy wacik.
On tylko uśmiechnął się jeszcze bardziej zadziornie, pokiwał
lekko głową i już nic nie powiedział. Siedział tylko,
zadowolony z siebie i czekał, aż skończę się nim zajmować.
Gdy już wszystkim się zająłem,
poszedłem mu poszukać jakiejś koszulki. Wróciłem z jakąś
czarną i rzuciłem mu ją. Złapał ją w locie i szybko założył.
Nie powiem, niekoniecznie mi się to podobało, ale od razu za tą
myśl wymierzyłem sobie mentalny policzek.
- Zjesz coś? - zapytałem, stojąc
w aneksie kuchennym.
- Chętnie. Jestem głodny jak smok
– powiedział, gdy stanął gdzieś obok mnie, przyglądając się
moim poczynaniom.
- Spoko, jasne – odparłem i
poszukałem czegoś w lodówce.
Postanowiłem przyrządzić na szybko
jajecznicę z jakimiś dodatkami. Szybko więc zabrałem się do
pracy. Po kilku minutach mogłem przed nim postawić parujący talerz
z daniem i kubek soku.
-Smacznego – rzekłem i zacząłem
jeść.
- Dzięki – dodał i zaczął
pałaszować to, co mu podałem.
Widać, było, że jest już z nim
trochę lepiej. Miałem nadzieję, że nie ma wstrząśnienia mózgu
czy czegoś gorszego. Nie mogłem się skupić na tym, co miałem na
talerzu, więc tylko dłubałem w talerzu.
- Co jest? - zapytał, pijąc sok ze
szklanki.
- Nie, nic, kompletnie nic –
skłamałem, biorąc do ust kęs już prawie zimnego jedzenia.
- Nie kłam, Eredin – syknął i
lekko się roześmiał.
- Skąd możesz wiedzieć, że
kłamię? - spytałem oburzony, spoglądając na niego.
- Może dlatego, że się rumienisz?
Och, czyżbym cię zawstydzał? - zapytał i uśmiechnął się do
mnie.
- Kurwa... - syknąłem. - Nie, nic
z tego. Po prostu... - urwałem w pół zdania.
- No co? - zapytał, zaciekawiony.
- Wiesz, na czym polega układ
bóstwa z chowańcem? Wiesz, jak zawiera się kontrakty? -
zapytałem, z walącym sercem.
- Wiem, na czym polega taki układ.
Jakby to dobrze powiedzieć, chowaniec chroni dupę bóstwu, do
którego jest przywiązany niczym pies do budy. I tak, wiem, jak się
zawiera taki kontrakt – dodał, spoglądając na mnie w
jednoznaczny sposób. A więc wie... Lub się domyśla.
- Dobrze więc... - odparłem
niepewnie i przechyliłem się w jego kierunku. - Miałbyś więc
coś przeciwko temu? - zapytałem i połączyłem nasze usta. Nie
przerwał pocałunku, lecz wręcz go odwzajemnił. Odsunąłem się
od niego, spojrzałem mu prosto w oczy i czekałem na jego reakcję.
Widziałem, jak się uśmiecha, więc z sercem podchodzącym do
gardła czekałem na jego odpowiedź.
1519
Phoenix, możu być?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz