środa, 3 kwietnia 2019

Od Eredina CD Phoenixa „Pokaż kotku co masz w środku”


Spokojnie siedzę w domu, maluję, z przerwami na jakiś skromny posiłek, wszystko inne mnie nie obchodzi, a nagle patrzę, a tu za oknem coś mi majta. W pierwszej chwili miałem ochotę sięgnąć po jakąś broń do obrony, mój nóż, którym wtedy zabiłem akumę, siekierę, cokolwiek. Ale potem przyjrzałem się temu latającemu czemuś za oknem... Co Phoenix, do ciężkiej cholery, robił na dachu mojego domu!? I czemu w ogóle przyleciał tu jako smok? Pomijając, że w ogóle się tu przypałętał i siedział na moim dachu. Ale nienawidziłem, gdy ktoś mi się przyglądał, kiedy coś tworzę. Zaczynałem się wtedy wściekać i denerwować, przeklinać i ciskać takimi inwektywami, na jakie nie przystawało bóstwu. Już szykowałem jakąś wiązankę, żeby wypowiedzieć ją do tej latającej gadziny za oknem, ale popatrzyłem w górę... Kurczę, był naprawdę imponujący w tej postaci. Chociaż podejrzewam, że to nie była jedyna rzecz, jaką skrywał przede mną ten chłopak.

**

Przez chwilę myślałem, że go uduszę! Jak on w ogóle mógł spalić tego motylka!? Co mu strzeliło do tego łuskowego łba!? Byłem wściekły, nie na żarty się na niego zdenerwowałem. Nie mogłem nawet w spokoju malować, bo zniszczył mojego modela. Bez jakichkolwiek powodów. A nie, przepraszam, bo mu przeszkadzał. Tak, bezwzględnie zawarłem kontrakt z mordercą motylków. Cholernie pociągającym, przystojnym i pięknym mordercą motylków.

**

Gdy Phoenix zwinął się sprzed drzwi mojego mieszkanka, uprzednio zaopatrzony w kolejną moją koszulkę, bo przecież poprzednią zniszczył, zamieniając się w smoka, wróciłem do środka i stanąłem przed obrazem, który usiłowałem wcześniej namalować. Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę. Pomysł na cały obraz był cholernie dobry. Do momentu, aż małe, latające stworzonko nie skończyło jako kupka popiołu, która przesypywała mi się przez palce. Szkoda mi go było, ale nic nie mogłem już na to poradzić. Usiadłem przy oknie i popatrzyłem przed siebie. Siedziałem tak przez jakieś pół godziny, pogrążony w myślach. Stwierdziłem, że jednak dokończę ten obraz. Wstałem więc, stanąłem przed sztalugą i zabrałem się do pracy.
Obraz był skończony po kolejnych dwóch godzinach pracy. Może był i piękny, ale ja nie byłem zadowolony z efektu. W sumie... Na poważnie zacząłem się zastanawiać, czy ja kiedykolwiek byłem z siebie zadowolony. Westchnąłem ciężko i udałem się pod prysznic, żeby zmyć z siebie resztki farby. I mnie zdarza się być niechlujnym, nawet podczas pracy. Zresztą, gdy najdzie mnie natchnienie i zaczynam malować, kończę cały umazany farbą. Zabrałem świeże ubranie, oczywiście czarne, i udałem się pod prysznic.
Zdjąłem ubranie i wszedłem pod strumień gorącej wody. Wreszcie mogłem się jakoś odprężyć. Przemyśleć wszystko, co się działo, co się ostatnio wydarzyło, jak wiele rzeczy się zmieniło w mojej egzystencji. Miałem chowańca. Phoenixa. Smoka. Byłem tak bardzo nim zafascynowany, tak bardzo mnie pociągał. Nie, nie, nie, Eredin, stop, teraz, w tym miejscu, skarciłem siebie w myślach. Niedawno się poznaliście, nie galopuj aż tak daleko z tym wszystkim. Nasza relacja, nasz kontrakt, dopiero się rozpoczęły. Gdy już ustaliłem to sam ze sobą, przypomniał mi się nóż... Jego historia... Przerażony własnymi myślami od razu zmieniłem temperaturę wody na lodowatą, żeby wyrzucić z głowy to wszystko. Tak, teraz mi lepiej, powiedziałem do siebie i wyszedłem spod prysznica. Ubrałem się i postanowiłem przyrządzić coś na obiad. Chociaż właściwie bardziej kolację, bo już zbliżał się wieczór.
Gdy zjadłem ubogi posiłek w postaci jakiejś sałatki złożonej z sałaty, ogórka, pomidora, papryki i sosu, postanowiłem wyjść z domu. Popatrzyłem na moją ukochaną czarną gitarę elektryczną, która stała oparta o stojak. Zdecydowałem, że wezmę ją ze sobą na spacer. Pójdę w jakieś spokojne miejsce, całkiem możliwe, że nad jezioro, usiądę i będę grał. Był późny wieczór, więc raczej nikt się tam nie będzie kręcił i będę mógł w spokoju usiąść i pograć. Tak, w spokoju, ciszy i bez kogokolwiek, kto mógłby mi przeszkadzać. W tym tego latającego, irytującego i cholernie przystojnego Phoenixa. Eredin, weź się ogarnij, chłopie, pomyślałem i spakowałem gitarę do futerału. Rozejrzałem się po mieszkaniu i zastanowiłem się chwilę nad tym, co jeszcze mógłbym ze sobą wziąć. Stwierdziłem, że spakuję do torby mój szkicownik i przybory do rysowania. Gdy miałem już wszystko przygotowane, wciągnąłem na siebie czarną skórzaną kurtkę, buty za kostkę i wyszedłem z mieszkania. Z torbą na ramieniu i gitarą pod pachą, ruszyłem przed siebie. Z nadzieją na to, że dzisiejszy wieczór będzie dla mnie udany.
Wybrałem się do parku, który był dość mocno oddalony od mojego domu. Przechadzając się po alejkach w końcu trafiłem do miejsca, na którym zależało mi najbardziej. Czyli nad jezioro. Znalazłem sobie ładne miejsce, rzuciłem torbę na ziemię i usiadłem. Przed stopami położyłem futerał z gitarą. Otwarłem go i patrzyłem na mój ukochany instrument. Jak dobrze byłoby móc wyjść na scenę, spojrzeć w oczy ogromnej publiczności i zacząć grać najlepszy koncert w życiu. Tak dobry, jakby jutra miało nie być. Rozmarzyłem się i wziąłem instrument do ręki. Wolno przejechałem po strunach, wydobywając z nich delikatne dźwięki. Po chwili zacząłem grać. Powoli, na spokojnie, dla rozgrzewki. W sumie dawno tego nie robiłem. Ostatnio najczęściej zajmowałem się malowaniem lub rysunkiem. Z największą więc przyjemnością sięgnąłem po moją gitarę. W miarę, jak już się rozgrzewałem, zaczynałem grać coraz ostrzej, głośniej i bardziej agresywnie. Gdyby ktoś przechodził w pobliżu pewnie by się zastanawiał, co za idiota daje w parku, w dodatku w nocy, koncert metalowy dla krzaczków, innych roślinek i wszelkiego zwierza, które na pewno się gdzieś tu kręciło. Ale mnie to nie obchodziło – byłem teraz w swoim żywiole, w swoim świecie, w mojej oazie spokoju i wolności. Z największą przyjemnością zagłębiłem się w graniu i w świecie muzyki.
Musiałem się tu naprawdę zasiedzieć. Gdy spojrzałem na zegarek, było gdzieś tuż przed pierwszą. Cholera, nieźle się zasiedziałem, pomyślałem i wstałem. Spakowałem gitarę i ruszyłem w drogę powrotną. Postanowiłem ruszyć okrężną drogą, żeby jeszcze pospacerować. Noc była spokojna, choć pogoda przez cały dzień była do niczego. Bożek pogody chyba faktycznie obraził się dziś na cały świat, pomyślałem, idąc powolnie jakąś ulicą. Coś mnie tknęło i skręciłem w kierunku jakiegoś domu. O kurczę, przecież tutaj mieszka Phoenix! Zanim zdążyłem zareagować, już pukałem do jego drzwi. Było późno, nie sądziłem, że mi otworzy, ale wtedy usłyszałem kroki za drzwiami.

Co chcesz? - odparł, gdy zorientował się, kto przychodzi do niego o takiej dziwnej porze. Miał na sobie jedynie ręcznik, przepasany w biodrach. Eredin, opanuj się, pomyślałem.
W zasadzie... - zająknąłem się i spojrzałem na niego i w tym momencie opadła mi szczęka. Miał naprawdę doskonałe ciało!
No co, czego chcesz? - odparł, śmiejąc się ze mnie.
-   Nawet nie sądziłem, że tu mieszkasz... - mówiłem cicho. - Byłem w parku, grałem na gitarze... Jakoś tak... - urwałem w pół zdania bo poczułem, że zaczynam się cholernie rumienić. Kuźwa, jak on na mnie działał?
I co? Stwierdziłeś, że mnie wystalkujesz i wparujesz mi do mieszkania, ot tak?
Nie, skądże, nic z tych rzeczy! - zacząłem się bronić.
Oh tak, doprawdy? - popatrzył na mnie zadziornie i oparł się o framugę drzwi.
No tak.. Wracałem do domu okrężną drogą i tak jakoś wyszło... Trafiłem tu przypadkiem, przysięgam – spuściłem głowę, bo nie chciałem, żeby widział, jakiego buraka mam na twarzy.
- Dobra, dobra – zaśmiał się i uniósł mój podbródek tak, żeby spojrzeć mi w oczy. - Patrz na mnie, jak do ciebie mówię – powiedział nieco władczym tonem i uśmiechnął się.

W tym momencie ja nie mogłem się opanować i wepchnąłem go do mieszkania. Nie wiem, co mnie do tego podkusiło bardziej – jego bardzo niekompletny strój czy bardziej ton, jakim się wyrażał. Wylądował na kanapie, mocno zdziwiony moim zachowaniem i po chwili się odezwał:

- Och, jaki jesteś bezpośredni, Eredin – spojrzał na mnie mrocznie i  roześmiał się.
- Mogę cię naszkicować? - wypaliłem nagle, choć śmiertelnie poważnie, stojąc nad nim z tym burakiem na twarzy, którego za żadne skarby nie mogłem ukryć.


 1253

Fenkeł? ^^
Mehu mehu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz