Ze zdumieniem patrzyłam, jak łapie moją prawą dłoń. W pierwszym momencie chciałam zaprotestować, gdyż ciepło dużych rąk tylko nasiliło płomień poparzenia. Jednak uspokoiłam się, gdy po kilku sekundach zakleszczoną rękę otulił oddech tak lodowaty, że mógłby konkurować z arktycznymi wichrami. Nieznajomy musiał zauważyć wyraz ulgi wypływający na moją twarz, bo, uśmiechając się z satysfakcją, wypuścił moją dłoń. Nabierając ze zdumieniem powietrza, spojrzałam na bliznę, której rozjątrzona czerwień zblakła do ziemistego brązu. Prawdziwe czary!
- Dziękuję panu! - powiedziałam radośnie i, otrzepując w roztargnieniu kimono, wstałam z chodnika. - Niech pan pozwoli, że się przedstawię. Jestem Yuu. - Ukłoniłam się z szacunkiem. Kiedy klęczący obok mnie mężczyzna również postanowił stanąć na nogi, omal nie krzyknęłam przerażona gigantyczną posturą. - Ale pan wielki... I ma pan uszy! - palnęłam, mając na myśli wystającą z gęstej czupryny parę trójkątnych małżowin.
Nieznajomy zachichotał, kiwając głową na boki.
- I ogon również! - powiedział z dumą, obracając się do mnie bokiem. Rzeczywiście, okryte futrem przedłużenie kręgosłupa wystawało z przerwy między podkoszulkiem a czarnymi bojówkami.
- To znaczy, że... jest pan kitsune! - klasnęłam w ręce, uradowana niczym naiwne dziecko, które zobaczyło w supermarkecie świetnie przebranego Mikołaja. Ten tajemniczy wieczór stawał się coraz bardziej zaskakujący, ciekawe, jakie jeszcze postacie z legend postanowią się dzisiaj ujawnić?
- No wiesz! Jestem wilkiem, a nie jakimś tam liskiem - oburzył się, unosząc dumnie ogon. - A nazywam się Nexaron, dla znajomych Nex. Ale teraz chodź, dokończymy pogaduszki gdzie indziej. Bliskość ognia chyba nie wpływa na ciebie dobrze.
Zanim zdążyłam zadać jakiekolwiek pytanie, mój towarzysz ruszył w drogę. Aby dorównać sprężystym krokom wielkoluda, musiałam niemal biec truchtem. Podążaliśmy tą samą ścieżką, którą wcześniej dostałam się na placyk z latarniami. Z zafascynowaniem obserwowałam, jak wynurzający się spod długiego podkoszulka ogon, kołysze się przy każdym ruchu mojego przewodnika. Dopiero przed skrzyżowaniem dróg mężczyzna przystanął i upewnił się, że za nim nadążam.
- Wybacz, troszeczkę przesadziłem z tempem.
Przez moment czekaliśmy, aż złapię oddech. Przechodzący obok ludzie, zabezpieczeni przed gryzącym mrozem w ciepłe kurtki lub płaszcze nie zwracali uwagi na dziwacznie wyglądającą postać Nex-sana.
- Pana też wszyscy ignorują? - zapytałam.
- Tak. Ale bynajmniej mi to nie przeszkadza - odparł z uśmiechem. Chociaż beztroski ton brzmiał zdecydowanie i szczerze, nie potrafiłam mu uwierzyć. Bo przecież jak? Czy fakt, że własna egzystencja nie wzbudza większego zainteresowania od turlającej się po ulicy reklamówki, wcale go nie obchodził? Pewnie drążyłabym temat dalej, gdyby nie ubiór mężczyzny, który martwił mnie w obecnym momencie o wiele bardziej, niż jego specyficzne podejście do bycia ignorowanym detalem krajobrazu.
- Musi być panu zimno - powiedziałam troskliwie, spoglądając na cienki podkoszulek oraz bose stopy mężczyzny. Poczułam wyrzuty sumienia, nie mogąc znaleźć w mojej garderobie żadnego elementu, który nadawałby się do przykrycia wystawionych na chłód ramion.
Mężczyzna uniósł jeden kącik ust w zawadiackim półuśmiechu, po czym przyłożył wierzch dłoni do mojej twarzy. Zmarznięty policzek wchłonął łapczywie ciepło, wzdychając do wspomnień rozgrzanego słońcem lata, a po ciele rozszedł się mimowolny dreszczyk.
- To raczej tobie jest zimno. Może chcesz, żebym cię ogrzał? - Rozpostarł szerokie ramiona, przymierzając się do schwytania mnie w spontaniczny uścisk. Zareagowałam jednak błyskawicznie i ze sprawnością antylopy odskakującej w porę od zbliżających się szczęk krokodyla, uniknęłam niechcianego objęcia. W mętnym świetle lampionów zauważyłam wysoko uniesione brwi i błyszczące, rozwarte oczy mężczyzny, który najwyraźniej nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji.
- Nie, nie! - zaśmiałam się nerwowo. - Nie trzeba...
Ponownie ruszyliśmy, tym razem nieco spokojniejszym tempem. Duży ruch na trasie prowadzącej do głównej świątyni nie stanowił problemu dla mojego towarzysza, który polecił mi trzymać się jak najbliżej jego boku. Może i przechadzając się w pobliżu ludzi rzeczywiście nie zwracał niczyjej uwagi - jednak kierującego się wprost na ciebie wielkoluda zignorowałby tylko niewidomy. Oczywiście, Nex-san nie zamierzał nikogo stratować, i w miarę możliwości starał się prowadzić pochód bezkolizyjnie. Zdawał się przy tym szczególnie troszczyć o śnieżnobiały ogon, którego osłaniał ręką, ilekroć jakiś spacerowicz zbliżył się zbytnio do kity.
Z ulgą odetchnęłam, kiedy w końcu dotarliśmy na kwadratowy plac, gdzie nie musieliśmy dłużej walczyć o każdy skrawek przestrzeni. Na środku dziedzińca stała świątynia. Dwa rzędy kolumn podtrzymywały ukryty w mroku dach, spod którego zwisały dziesiątki świecących bielą lampionów. Smuga światła rozpływała się dookoła świątyni na kilka metrów, a stojący w niej ludzie byli widoczni tak dobrze, jak w promieniach zimowego słońca. Gdy zbliżyliśmy się do wysokiego ogrodzenia opasającego starą budowlę, dostrzegłam czarne znaki kanji nakreślone energicznym ruchem na lampionach.
< Nexaron? c: >
729 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz