piątek, 5 kwietnia 2019

Od Yuu "Ciekawość - pierwszy stopień do... "

Świadomość powróciła wraz z gwałtownym wdechem, który wtłoczył do moich płuc mroźne powietrze. Leżałam na lodowatej, płaskiej powierzchni, a nade mną, na atramentowym niebie jaśniała tarcza księżyca. Gwiazdy, opadając powolutku na ziemię, tliły się ciepłym płomieniem. Uniosłam rękę, aby złapać jedną z nich. Drobinka lodu dotknęła mojej skóry, po czym rozpuściła się w chłodną łzę. A więc to zwykły śnieg. Podparłam się na łokciach i omiotłam wzrokiem okolicę. W pierwszym momencie zarejestrowałam dziesiątki lampionów - papierowy blask rozświetlał stragany rozstawione wzdłuż wilgotnej ulicy. Zaraz potem zadziwiła mnie ilość osób, snujących się w mglistym świetle niczym mary zbiegłe z sennych wizji. Większość tajemniczych pielgrzymów kierowała się ku bramie torii wzniesionej na niskim wzgórzu.
Czując potrzebę podążenia za tłumem ludzi, podniosłam się ostrożnie z chodnika. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na strój, jaki nosiłam. Bogato zdobione kimono, przewiązane kasztanowym pasem obi, przedstawiało domostwa oraz drzewa przykryte kołdrą śniegu; na granatowym niebie, rozjaśnionym od spodu smugą zmierzchu, unosiły się znieruchomiałe ptaki. Krańce rękawów lśniły złotem nitek, którymi wyszyto rozwarte korony kwiatów. Krok po prawej stronie leżała na chodniku torebka z podobnym do kimona, zimowym motywem. Rozpierana szczęściem złapałam akcesorium i pośpiesznym krokiem podeszłam do spacerującego tłumu. Ludzie zajęci rozmową lub oglądaniem towarów prezentowanych na straganach nie zwrócili żadnej uwagi na nowo przybyłą osobę. Nigdy nie przepadałam za znajdowaniem się w centrum uwagi, jednak odczułam lekkie zdezorientowanie - widok tak niecodziennego ubioru powinien ściągnąć przynajmniej ukradkowe spojrzenia. Tymczasem byłam zupełnie ignorowana, musiałam wręcz schodzić z drogi, kiedy któryś z przechodniów niebezpiecznie zmierzał wprost na mnie. Chcąc uniknąć staranowania, zbliżyłam się do stoiska, przy którym stał samotny klient. Właśnie otrzymywał od sprzedawcy plastikowy kubek, z którego gorąca ciecz buchała kuszącą parą. Ladę utworzoną z pojedynczej deski zajmowały wiklinowe koszyki po brzegi wypełnione ziarnami czarnej fasoli. Tuż za głową przyrządzającego herbatę staruszka, widniała informacja napisana kredą na tablicy: "Kuromame-cha, 150 jenów za 200 ml". Z nadzieją otworzyłam torebeczkę. Srebrne krążki drzemały w fałdach miękkiego materiału. Wyłowiłam palcami dwie monety i podniosłam zdobycze do góry, aby móc odczytać ich nominał. 100 i 50 jenów - idealnie!
- Poproszę herbatę - powiedziałam, wyciągając w stronę staruszka rękę z monetami. Przez moment zamarłam w uprzejmym oczekiwaniu na reakcję sprzedawcy, który z uśmiechem spoglądał w moim kierunku. Nawet jeśli był przygłuchy, to mój gest musiał być dla niego wystarczająco jasnym sygnałem. Postanowiłam powtórzyć prośbę, tym razem bardziej stanowczym tonem. Tym razem poskutkowało - straganiarz drgnął, jakby zaskoczony moją obecnością i zawstydzony przeprosił za swoją nieuwagę.
- Najmocniej przepraszam panienkę! - mówił, podając mi kubek gorącej herbaty i odbierając zapłatę. - W tym wieku człowiek bywa roztargniony. Doprawdy, nie wiem, jak mogłem nie zauważyć tak ślicznej kobiety.
- Nic nie szkodzi. I dziękuję! - Uśmiechnęłam się łagodnie.
Czy to możliwe, że te wizje nie były snem? Wpatrzona w falującą powierzchnię herbaty próbowałam przywołać wspomnienia. Nieskończona przestrzeń zalana światłością drgała od głębokiego i kojącego głosu. Początkowo nie rozumiałam sensu docierających do mnie słów - chciałam tylko zatopić się w ciepłym dźwięku, który oczyszczał ducha z każdego lęku i leczył wszelkie rany. W końcu, gdy pozostał we mnie sam spokój, zaczęłam zastanawiać się nad wyborem. Raj? Rozumiałam, że podążanie drogą światła doprowadzi mnie do miejsca, gdzie już nigdy nie zaznam cierpienia, a obecność Ojca będzie wypełniała moją duszę radością. Mimo to chciałam powrócić. Tylko dlaczego?
- Dlaczego? - Usłyszałam ciche echo swoich myśli.
- Wszystko z panienką w porządku? - Zapadające się w fałdach pomarszczonej skóry oczy spoglądały na mnie zatroskane.
Wzięłam głęboki oddech. Ciepło parującej herbaty wypełniło moje nozdrza. Nie mogąc znaleźć odpowiedzi, posłałam staruszkowi kolejny uśmiech, po czym oddaliłam się od stoiska.
Postanowiłam podążyć śladem spacerowiczów i ruszyłam ku bramie torii. Prowadziły do niej niskie schody, ograniczone z dwóch stron murkiem. Kamienną balustradę zasiedlały posągi bestii oddzielone od siebie regularnymi przerwami. Przez moment zdawało mi się, że wyłupiaste oczy, wieńczące pyski wyszczerzonych stworów, śledzą każdy mój krok. Rozlewając nieco herbatę, pośpiesznie pokonałam ostatnie stopnie schodów. Wzdychając z ulgą, zatrzymałam się tuż za niewidzialną granicą wrót torii.
- Pamiętaj, na ziemi świętej zawsze jesteś bezpieczna. - Wspomnienie głosu Ojca wypełniło moje serce otuchą.
Stałam przed rozwidleniem dróg. Najszersza z nich prowadziła prosto, zapewne do głównej świątyni. Dwie chudsze odbiegały od niej łagodnym łukiem na boki. Wszystkie drogi oświetlał sznur lampionów rozwieszonych na drewnianych palikach. Bez zastanowienia ruszyłam odnogą skręcającą w lewo. Sącząc słodką herbatę, mijałam niską, skrytą w półmroku roślinność, której gałęzie wiły się wzdłuż kamiennej ścieżki. Śnieg prużył coraz gęściej, puszyste płatki zaczepiały się o moje rzęsy i roztapiały na odsłoniętych dłoniach. Wtem, zza zakrętu wyłoniła się niewielka budowla. Cztery kolumny podtrzymywały spadzisty dach, z którego zwisały trzy masywne latarnie. W każdej z nich tańczyły trzaskające wesoło ogniska. Kilka osób zebrało się wokół palenisk, z których krańcem nawiniętych na dłoń sznurków pobierali cząstkę świętego ognia. Następnie kręcili nimi w powietrzu energiczne kółka, aby jak najdłużej potrzymać żarzącą się iskrę. Zwabiona ciepłem, podeszłam do najbliższego ogniska. Przyjemny dreszczyk nie zdążył nawet rozbiec się po ciele, kiedy nagły ból przeszył moją prawą dłoń. Wypuszczając kubek z herbatą, która rozlała się z cichym chlupnięciem, drugą ręką objęłam rozpalone miejsce.
- Co... co się dzieje?! - wysyczałam, rozglądając się za czymś, co mogłoby uśmierzyć ból. Płonące latarnie wydawały mi się teraz czymś przerażającym, chciałam uciekać od śmiercionośnego żywiołu, który szamotał się wewnątrz metalowej klatki. Drżące nogi odmawiały mi jednak posłuszeństwa i, pozbawiona siły do zrobienia czegokolwiek, upadłam. Mogłam przyglądać się tylko, jak białe języki wypełzają z latarni na posadzkę i nieuchronnie zbliżają się w moim kierunku. Spragnione ofiary złapały za krawędź mojego kimona, zimowy krajobraz roztapiał się w piekielnej furii. Kiedy płomień już sięgał po moją twarz, poczułam stanowcze szarpnięcie za lewy bark. Pożar zniknął w mgnieniu oka. Znieruchomiała, z galopującym w piersi sercem, znów patrzyłam na niegroźnie płomyki oraz rozświetlone twarze ludzi, którzy zatapiali w latarniach krańce sznurków.
- Spokojnie, to się nie działo się naprawdę - usłyszałam nieznajomy głos.
- Bo-boli... - wyszeptałam. Nie mogłam w tej chwili skupić się na tożsamości przybyłej znikąd postaci, choć w głowie przemknęła mi myśl, że powinnam przynajmniej wyrazić wdzięczność za pomoc - jeśli w ogóle można było nieznajomemu przypisać zlikwidowanie płomieni. W tej chwili jednak każdy nerw w moim mózgu błagał o usunięcie bólu.

< Ktosiu? C: >

1017 słów

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Kurczę, ktoś już zarezerwował, przepraszam.;__: Mam nadzieję, że nie zaczęłaś już odpisywać. D:

      Usuń