Tu nie chodzi o siłę w pięściach, zaostrzenie klingi, charakter zbója, żeby siać zamęt na zapleczach miasta. Wystarczą palce złodzieja, jego dobrze wykorzystany spryt, czasami dyplomacja, a najczęściej trochę czarowania słowami, które mogą zastąpić cały ten syf na niektórych ulicach. A chociaż w tym pokojowym jak cholera wymiarze ciężko o konflikty, trzeba mieć przygotowany as w rękawie. Nie jestem wyjątkiem – tak jak inni bogowie robię to, do czego mnie stworzyła siła wyższa.
A że okradam, to moja wina? Lubię to, ułatwia mi pierdyliard różnych rzeczy, a nie czuję żadnego poczucia winy. Jednakże to prawdopodobnie tylko i wyłącznie przez mój barwny temperament. A ten temperament też uzasadniał całe moje nastawienie do życia; w tym przypadku zirytowanie coraz większym gronem, zbierającym się na rynku.
Świat ludzi? To było dopiero coś. Ogromnym plusem takich tłumów okazało się to, że byli kompletnie zakręceni. Wystarczało przecisnąć się przez szczelnie przylegających do siebie ludzi, wówczas moja zwinna dłoń przeszukiwała ich każdą większą kieszeń albo mniejszą, o ile coś błyszczącego z niej wystawało. Ludzie byli tacy nieuważni. Nie to co bogowie, których strach okradać. Może się okazać, że jeden to bóg piorunów, a drugi jakiegoś ognia, i już jesteś skończony na każdej płaszczyźnie.
Młody chłopak tęgiej budowy trzymał w kieszeni papierosy.
No właśnie, trzymał. Zaledwie kiedy nasze ramiona ostatni raz się ze sobą starły, a on mnie minął, zacząłem kręcić niebieskim pudełeczkiem w palcach. Rytm mojego serca ani nie przyspieszał, kiedy sięgałem co chwila ręką po nowe rzeczy. Jednakże odkryłem, że brakuje mi zapalniczki, by spróbować z powrotem tego syfu. Pozostaje mi walczyć z ochotą na kolejne pety.
Bez wahania odebrałem pierwszą lepszą zapalniczkę od przechodnia i ustawiłem ją na wysokości ust, gdzie trzymałem papierosa. Zdążył się delikatnie zajarzyć, gdy starszy głos uderzył w moje uszy tak wyraźnie, jakby tylko jego właściciel znajdował się na rynku. Ale miasto było dzisiaj nadzwyczaj pełne.
- Pieprzony złodzieju!
- Nawet nie zamierzałem cię okraść, szacunku trochę. Nie widziałeś mnie w prawdziwej akcji.
Każda zmarszczka na twarzy staruszka zawarła w sobie jeszcze więcej nienawiści, niż wcześniej. Zbliżył się do mnie z zamiarem odebrania zapalniczki, ale spotkał się z moją wyprostowaną dłonią. Zasygnalizowałem mu krótkie „daj no moment”. Gdy tylko ku moim nozdrzom zaczął unosić się dym, z krzywym uśmiechem oddałem mu zapalniczkę.
Nie czułem nic. Nigdy nie czułem ani to skruchy, ani współczucia – prawdopodobnie nawet gdyby zapalniczka okazała się ostatnim przedmiotem tego mężczyzny, westchnąłbym, powiedział, że takie życie i to tyle. Zniknąłbym z nic nieznaczącą świadomością, że pozbawiłem kogoś być może prawdziwego majątku.
A co mnie to obchodzi? Szedłem śladem paru młodych ludzi; zmysł mnie nie zawiódł i poprowadził prosto pod jakiś prosty bar. Wiatr zawiał mocniej, poruszył tabliczką, która ledwo wisiała pod sufitem, obok drewnianych drzwi. Głosy tych wszystkich bawiących się ludzi naraz zadudniły mi w uszach.
Bogowie nigdy nie byli tak bezwstydni; powędrowałem wzrokiem na całkowicie napitą dziewczynę i ten widok skrzywił mi twarz. Usiadłem zaraz obok dziewczyny o
zbyt charakterystycznych włosach. Końcówki, ułożone tuż obok twarzy, przechodziły w biel, a reszta była całkowicie czarna. Może granatowa. Światło padające strumieniem z góry wcale nie ułatwiało mi tej widoczności. Czapka na głowie wydała mi się aż nadto podejrzana. Lecz lada moment jakiś zmysł, o którym nie miałem pojęcia, odkrył jej aurę i wówczas jasne się dla mnie stało, iż to bezbożny chowaniec. Zważając na jej wygląd, mogłem nazwać ją nawet przybłędą. I nie zwróciłbym uwagi na nią większej uwagi gdyby nie złoty naszyjnik, który łagodnie opadał między jej piersi.
- Cześć, Husky, nie zgubiłaś się? – spytałem, omiatając wzrokiem jeszcze raz całe pomieszczenie. W atmosferze utknął zaduch alkoholu.
Było okropnie. Ułożyłem łokcie na blacie i moja głowa odwróciła się w stronę chowańca. Może warknie albo coś?
- Nie jestem psem, koteczku. I doskonale wiem gdzie jestem.
Pociągnęła szklankę piwa i powędrowała wzrokiem prosto na mnie. Spotykając jej spojrzenie, uświadomiłem sobie, że nie wygląda na tak bardzo wstawioną. Szkoda, trudniej mi będzie ją okraść. A to pies. Nie wiadomo jak dobry węch ma, a znając życie, za swoim breloczkiem poleci na drugi koniec miasta.
- Taa, lubię świadome laski. A uważne jeszcze bardziej. – Przewróciłem oczami, zauważywszy jak dziewczyna non stop trzyma go w ustach, bawi się nim i ślini. No, jak nie ma psich genów to jestem bardzo poruszony.
- Co to? – Cały czas śledziłem wzrokiem jej naszyjnik.
- Nie widzę, ściągnij.
Ściągnęła, schowała w kieszeni i wyciągnęła na nowo. Zaledwie wywróciła oczami, jak ja przed momentem, i wzrokiem zasygnalizowała mi, bym wyciągnął rękę. Zdążyłem poczuć ciepłe złoto na rękach, a lada chwila przedmiot najzwyczajniej w świecie rozpłynął mi się przed oczami. Zmarszczyłem brwi.
- Jak to zrobiłaś? – Poczułem, że jednak coś w tym szarym świecie jest w stanie wywołać we mnie przynajmniej cień zaskoczenia. Ale musiałem przyznać, że zainteresowało mnie to, co zrobiła.
- Moc iluzji – powiedziała całkowicie obojętnym tonem. Podała mi prawdziwy naszyjnik, a ja zacisnąłem go w dłoni i natychmiast zacząłem ją zagadywać. Słowa płynęły z moich ust zupełnie losowo; szklanki z okropnym piwem nie miały końca, a gdy tylko stwierdziłem, że z jej nadszarpniętej, psiej pamięci, umknęła już myśl o naszyjniku, rzekłem:
- Dobra, ja się zbieram piesku. Do zobaczenia w innym wymiarze!
Mówiłem to bez grama entuzjazmu, jakby istota nudnego świata całkowicie we mnie wsiąknęła. Ale wiedząc, że zrobiłem to, co chciałem, mogłem wyjść bez żadnej skruchy. Włożyłem ręce do kieszeni i wrzuciłem tam złoty naszyjnik, wpijający się w moją skórę na dłoni. Błyskotka na nim zawieszona posiadała zaostrzone krańce, które przeszkadzały mi bardziej niż to się wydawało –
jakiś patent na złodziei? Mijałem kurczący się co chwila tłum. Na niebie powoli odmalowywała się czerń, ścierając się z jeszcze pomarańczowymi barwami horyzontu. Zakręciłem w uliczkę i usłyszałem warknięcie, które sprawiło, że momentalnie odwróciłem się plecami do – jak się okazało – ślepej uliczki.
- Jaki ze mnie bóg złodziei, musiałaś tak węszyć? – W moim głosie zawisła udawana pretensja. Nie doceniłem jej.
Shiarou?