środa, 27 grudnia 2017

Od Isambarda do Asami „Jackpot”

No więc… moja dotąd nieistniejąca osoba poczuła, że na czymś siedzi. P o j a w i a   s i ę.  Zamrugałem kilkakrotnie, próbując przyzwyczaić oczy do ciepłego światła w wielkim holu. Już na pierwszy rzut oka mi się podobało. Mglista sylwetka, która siedziała naprzeciwko mnie, zdawała się być materialna i jednocześnie nie. Głos, który usłyszałem, wydawał się być przytłumiony, dobywający się dosłownie zewsząd. Wyprostowałem się, czując jakby każdy skrawek mojego ciała, każda komórka budziła się do życia z małym elektrycznym impulsem. Obejrzałem swoją dłoń. A raczej powietrze w rękawiczce. Czym ja jestem?
- Tworzy się nowa dynastia bogów. Jesteś częścią jej, nieodłączną, tak samo potrzebną jak wszystkie inne. Rozejrzyj się dookoła – jak usłyszałem, tak poczyniłem.

 Kasyno? Luksus? Bar? Już czuję, że to moje klimaty.

- Więc… jestem bogiem? Mogę robić wszystko? – moja pewność siebie rosła z minuty na minutę. Mam swoje małe królestwo. Pełne najlepszych alkoholi i innych używek. Cudownie. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech – Jackpot.
- Jest jeden haczyk. Żeby istnieć, ludzie muszą w ciebie wierzyć. Jeśli usłyszysz prośbę, spełnij ją – tajemniczy jegomość zaczął się rozpływać w oczach, ale się gwałtownie poderwałem.
-  Czekaj panie mglisty! – chwyciłem dziwnego ducha za ramię – A tygrysa mi sprawisz do towarzystwa, czy jestem w stanie to zrobić sam?
Nieźle go zaskoczyłem. Szarawy dymek „splunął” na ziemię pomarańczowym gazem, który uformował się w cudownego dzikiego kota, o sierści w kolorze jasnorudym. Nie, barwie miodu. W czasie, gdy nieznajomy zniknął, zwierzę podeszło do mnie i ufnie otarło się łbem o moje biodro. Z czułością i dozą niepewności podrapałem je za uchem. Miększego futra nie potrafiłem sobie wyobrazić, chciałoby się je tylko miziać i miziać…
- Pomyślę nad imieniem dla ciebie – ucałowałem stworzenie w nos. Było tak estetyczne. Eteryczne. Z jego paszczy nie wydobywał się żaden odór, a manierami przekraczało ludzi na wielu poziomach. Będzie cudownym kompanem. Kompanką. Coś mi podpowiadało, że to samica.

Kiedy przechadzałem się po trzypiętrowym królestwie luksusu, moja głowa zapulsowała i to boleśnie.

„Jeśli cokolwiek w ogóle odpowiada za te ustrojstwa, to niech lepiej sprawi, że ten raz będzie  KURWA TRAFIONY!”

 Poczułem, jakby ktoś uderza wściekle pięścią o twardą powierzchnię. Kolejne łup w mózgu. Uspokój się, człowieku…

„To ostatni raz jak tu przychodzę i marnuję pieniądze, jak to gówno nie wyrzuci mi kilku baniek, słyszysz ty pokurczu!?” 

Zamknąłem oczy. Jakbym wkroczył do świata ludzi. Ale…nie cieleśnie. Jak kamera…

 Ktoś mocniejszej postury i najwyraźniej nienajlepszych nerwów szarpał niskiego pracownika kasyna, niczemu niewinnego tak naprawdę. A sloty w jednorękim bandycie nadal się przesuwały w maniakalnym tempie. Zmarszczyłem brwi, by po chwili z ulgą patrzeć, jak trzy czarno-bordowe siódemki pokazują się na monitorze. Wizja się urwała. Czy ja właśnie spełniłem czyjeś życzenie? Hmmm… dosyć wulgarnie wypowiedziane. Ale się przyzwyczaję. Im więcej ich spełnię, tym więcej ludzie będą grać, i równocześnie we mnie wierzyć… Uśmiechnąłem się do mojej kici.
- Nazwę cię Fortuna, co ty na to, słodziutka? – podrapałem zwierzę po bielutkiej brodzie – pasuje do ciebie. Każdy by chciał cię posiadać, a jednocześnie przychylna jesteś dla nielicznych – po moim wywodzie przeciągnąłem się i zszedłem na dół, do baru. Zaskakująco, nie musiałem szukać butelek. Jakby same wpadały mi w ręce albo pojawiały się na zawołanie. Kolejne pozytywne zaskoczenie. Nawet wielka miska się znalazła, aby mojej kotce dać wody. Usiadłem na kontuarze, patrząc z zadowoleniem, jak pije. Kiedy w mojej głowie pojawił się kolejny puls, ale słabszy, nawet nie zamykałem oczu. Wysyłając ten sam stopień skupienia w nieznany kawałek Ziemi, odgoniłem go jak natrętną muchę. To dosyć łatwe. Na bank są jakieś haczyki, ale nie na to wziąłem wino z takiego ładnego rocznika, aby się przejmować problemami przyszłości. Skoro tych bogów jest tutaj więcej… Przydałoby się ich tu może pozapraszać, poczęstować jakimś trunkiem czy przystawką. Ale to potem. Na razie powinienem wyjść na zewnątrz z moim pupilkiem. Albo nie. Zawędrowałem do łazienki. Chcę siebie zobaczyć. Mhhr… Mi pasuje. Jestem nienajgorszy z twarzy, z tego co widzę. Nie wiem jak reszta, ale nie jestem przynajmniej tłustym, obleśnym dziadem. Moja samoocena podskoczyła kilka metrów wyżej. Poprawiłem sobie kołnierzyk, w jedną rękę biorąc do połowy opróżniony kieliszek, a drugą zachęcająco głaszcząc Fortunę, by oparła się łapami o diorytową płytę ze zlewami i przejrzała się w wielkim lustrze. Ale ładnie razem wyglądamy, dobrani kolorystycznie, obydwoje wyniośli i porozumiewający się bez problemów. No dobra…. to czas wyruszyć na spacerek. Ciekawe, co mnie spotka na zewnątrz.
Powitał mnie przyjemny powiew ciepłego wiatru. A więc to Kraina Bogów…? Chyba tak powinienem to nazwać. Zaiste, cudowne miejsce. Dookoła budynku kasyna rozciągały się jak od linijki przycięte ogrody, ze strumyczkami i delikatnym japońskim posmaczkiem. Dystyngowane, porządne, cieszące oko, mi tam pasują. Na kamiennym mostku stała jakaś osóbka. Wyglądała co najmniej na zdziwioną obecnością tego miejsca, jak i mnie. Pewnie pojawiło się z dnia na dzień, o ile czas tutaj w ogóle płynie. Podszedłem  do blond nieznajomej, na przywitanie się kłaniając i jak na dżentelmena przystało, całując jedwabiście gładką rąsię.
- Miło mi panią poznać. Nazywam się Isambard i z tego co zostało mi przekazane, jestem od teraz częścią tej bożej społeczności… - powstrzymałem Fortunę od obwąchania tej panienki – przepraszam za nią, właśnie przyszła na ten świat i jest  trochę ciekawska… Zresztą, ja sam z chęcią panią poznam – uśmiechnąłem się do osóbki. Starałem się zachować maniery na wysokim poziomie, co by nie narobić sobie wrogów.

Asami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz