Młody chłopak tęgiej budowy trzymał w kieszeni papierosy. No właśnie, trzymał. Zaledwie kiedy nasze ramiona ostatni raz się ze sobą starły, a on mnie minął, zacząłem kręcić niebieskim pudełeczkiem w palcach. Rytm mojego serca ani nie przyspieszał, kiedy sięgałem co chwila ręką po nowe rzeczy. Jednakże odkryłem, że brakuje mi zapalniczki, by spróbować z powrotem tego syfu. Pozostaje mi walczyć z ochotą na kolejne pety.
Bez wahania odebrałem pierwszą lepszą zapalniczkę od przechodnia i ustawiłem ją na wysokości ust, gdzie trzymałem papierosa. Zdążył się delikatnie zajarzyć, gdy starszy głos uderzył w moje uszy tak wyraźnie, jakby tylko jego właściciel znajdował się na rynku. Ale miasto było dzisiaj nadzwyczaj pełne.
- Pieprzony złodzieju!
- Nawet nie zamierzałem cię okraść, szacunku trochę. Nie widziałeś mnie w prawdziwej akcji.
Każda zmarszczka na twarzy staruszka zawarła w sobie jeszcze więcej nienawiści, niż wcześniej. Zbliżył się do mnie z zamiarem odebrania zapalniczki, ale spotkał się z moją wyprostowaną dłonią. Zasygnalizowałem mu krótkie „daj no moment”. Gdy tylko ku moim nozdrzom zaczął unosić się dym, z krzywym uśmiechem oddałem mu zapalniczkę.
Nie czułem nic. Nigdy nie czułem ani to skruchy, ani współczucia – prawdopodobnie nawet gdyby zapalniczka okazała się ostatnim przedmiotem tego mężczyzny, westchnąłbym, powiedział, że takie życie i to tyle. Zniknąłbym z nic nieznaczącą świadomością, że pozbawiłem kogoś być może prawdziwego majątku. A co mnie to obchodzi? Szedłem śladem paru młodych ludzi; zmysł mnie nie zawiódł i poprowadził prosto pod jakiś prosty bar. Wiatr zawiał mocniej, poruszył tabliczką, która ledwo wisiała pod sufitem, obok drewnianych drzwi. Głosy tych wszystkich bawiących się ludzi naraz zadudniły mi w uszach. Bogowie nigdy nie byli tak bezwstydni; powędrowałem wzrokiem na całkowicie napitą dziewczynę i ten widok skrzywił mi twarz. Usiadłem zaraz obok dziewczyny o zbyt charakterystycznych włosach. Końcówki, ułożone tuż obok twarzy, przechodziły w biel, a reszta była całkowicie czarna. Może granatowa. Światło padające strumieniem z góry wcale nie ułatwiało mi tej widoczności. Czapka na głowie wydała mi się aż nadto podejrzana. Lecz lada moment jakiś zmysł, o którym nie miałem pojęcia, odkrył jej aurę i wówczas jasne się dla mnie stało, iż to bezbożny chowaniec. Zważając na jej wygląd, mogłem nazwać ją nawet przybłędą. I nie zwróciłbym uwagi na nią większej uwagi gdyby nie złoty naszyjnik, który łagodnie opadał między jej piersi.
- Cześć, Husky, nie zgubiłaś się? – spytałem, omiatając wzrokiem jeszcze raz całe pomieszczenie. W atmosferze utknął zaduch alkoholu. Było okropnie. Ułożyłem łokcie na blacie i moja głowa odwróciła się w stronę chowańca. Może warknie albo coś?
- Nie jestem psem, koteczku. I doskonale wiem gdzie jestem.
Pociągnęła szklankę piwa i powędrowała wzrokiem prosto na mnie. Spotykając jej spojrzenie, uświadomiłem sobie, że nie wygląda na tak bardzo wstawioną. Szkoda, trudniej mi będzie ją okraść. A to pies. Nie wiadomo jak dobry węch ma, a znając życie, za swoim breloczkiem poleci na drugi koniec miasta.
- Taa, lubię świadome laski. A uważne jeszcze bardziej. – Przewróciłem oczami, zauważywszy jak dziewczyna non stop trzyma go w ustach, bawi się nim i ślini. No, jak nie ma psich genów to jestem bardzo poruszony.
- Co to? – Cały czas śledziłem wzrokiem jej naszyjnik.
- Nie widzę, ściągnij.
Ściągnęła, schowała w kieszeni i wyciągnęła na nowo. Zaledwie wywróciła oczami, jak ja przed momentem, i wzrokiem zasygnalizowała mi, bym wyciągnął rękę. Zdążyłem poczuć ciepłe złoto na rękach, a lada chwila przedmiot najzwyczajniej w świecie rozpłynął mi się przed oczami. Zmarszczyłem brwi.
- Jak to zrobiłaś? – Poczułem, że jednak coś w tym szarym świecie jest w stanie wywołać we mnie przynajmniej cień zaskoczenia. Ale musiałem przyznać, że zainteresowało mnie to, co zrobiła.
- Moc iluzji – powiedziała całkowicie obojętnym tonem. Podała mi prawdziwy naszyjnik, a ja zacisnąłem go w dłoni i natychmiast zacząłem ją zagadywać. Słowa płynęły z moich ust zupełnie losowo; szklanki z okropnym piwem nie miały końca, a gdy tylko stwierdziłem, że z jej nadszarpniętej, psiej pamięci, umknęła już myśl o naszyjniku, rzekłem:
- Dobra, ja się zbieram piesku. Do zobaczenia w innym wymiarze!Mówiłem to bez grama entuzjazmu, jakby istota nudnego świata całkowicie we mnie wsiąknęła. Ale wiedząc, że zrobiłem to, co chciałem, mogłem wyjść bez żadnej skruchy. Włożyłem ręce do kieszeni i wrzuciłem tam złoty naszyjnik, wpijający się w moją skórę na dłoni. Błyskotka na nim zawieszona posiadała zaostrzone krańce, które przeszkadzały mi bardziej niż to się wydawało – jakiś patent na złodziei? Mijałem kurczący się co chwila tłum. Na niebie powoli odmalowywała się czerń, ścierając się z jeszcze pomarańczowymi barwami horyzontu. Zakręciłem w uliczkę i usłyszałem warknięcie, które sprawiło, że momentalnie odwróciłem się plecami do – jak się okazało – ślepej uliczki.
- Jaki ze mnie bóg złodziei, musiałaś tak węszyć? – W moim głosie zawisła udawana pretensja. Nie doceniłem jej.
Shiarou?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz