niedziela, 24 grudnia 2017

Od Asami CD Loyda "Amor caecus est"


   Popatrzyłam na czarnowłosego i uśmiechnęłam się. Zwróciłam spojrzenie na kwiaty i zrobiony przeze mnie wianek. Był śliczny. Miał kolory bieli, różu, żółci i delikatnego fioletu. Spleciony tak ślicznie. Podniosłam się z trawy i otrzepałam tył mojego kimona. Stanęłam na paluszkach i ostrożnie założyłam dla Taishoku dzieło moich rąk. Potem lekko poprawiłam wianuszek, delikatnie się uśmiechając.
 -Pasuje ci, wiesz?-powiedziałam, a potem popatrzyłam na świątynię.-No to może chodźmy to sprzątać. Im szybciej się z tym uwiniemy, to szybciej będziemy mogli wypić ciepłą herbatkę.
   Chowaniec ponownie podał mi dłoń. Już się przyzwyczaiłam. Chwyciłam zamiast tego jego ramię i idąc obok, ruszyliśmy do świątyni. Był ciepły. Dawno nie czułam takiego ciepła od innej osoby. Szłam sobie spokojnie, rozglądając się wokół siebie, ale moje spojrzenie się skupiło na kwiatach. Są takie piękne. Delikatne i drobne. Nagle znaleźliśmy się przy drzwiach do domu. Westchnęłam, puszczając ramię ciemnowłosego. Otworzyłam wrota i rozejrzałam się, kładąc dłonie na biodrach.
 -To co? Zaczynamy może od… Pokoi po lewej?-zapytałam.
   Zdjęłam wstążkę z nadgarstka i związałam nią włosy w luźny kok. Uśmiechnęłam się delikatnie, podwijając rękawy swojego pudroworóżowego kimono. Popatrzyłam na chowańca, który również na swój sposób przygotował się do pracy. Ruszyłam powolnym krokiem ku pokojom po lewej. Każda kwatera w tej świątyni, prócz mojej sypialni, kuchni i pokoju Taishoku. Tam panował idealny porządek. Gorzej z innymi miejscami. W kątach kurz, materace lekko podziurawione, podłogi zaplamione w substancjach nieznanego mi rodzaju… Łatwiej mówiąc… Syf, brud i malaria. Ale to się zmieni! Pokierowaliśmy się pierwszym korytarzem. Zatrzymałam się przy drzwiach pierwszych z rzędu.
 -Ty może idź do drugiego pokoju. Nie są duże, więc sprzątnięcie ich zajmie nam chwilę!-powiedziałam rozentuzjazmowana.
   Wleciałam do pokoju i zaczęłam kaszleć. No cóż, nie pachniało tutaj fiołkami… Bardziej stęchlizną. Podeszłam do okna, zakrywając dłonią twarz. Potem odetchnęłam. Odwróciłam się do tego brudu. Czułam, jakby mój odruch wymiotny zaczął wariować. Potrząsnęłam głową i schyliłam się, aby zacząć zbierać porozrzucane papierki z japońskimi znakami. Był to język o wiele starszy ode mnie, więc nie mogłam tego stuprocentowo rozczytać. Włożyłam je wszystkie do woreczka. Kto wie, te mogą się przydać. Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej miotłę. Wiedziałam, że takowe są w każdym pokoju, bo kto wie, czy nie będą komuś potrzebne. Tak więc miotełką zaczęłam zbierać kurz z podłogi. Zamachnięcie za zamachnięciem. Minęło kilkanaście minut, a cały brud podłogowy znalazł się w koszu. Teraz co mam zrobić z tym okropnym sufitem… Tyle pajęczyn. Fuj. Z obrzydzeniem zaczęłam zbierać pajęczyny na miotłę. Po chwili skończyłam i pozostało mi zszyć materace i wytrzeć plamy z podłogi oraz ścian. Postanowiłam zająć się wpierw tym drugim. Złapałam za wodę w wiaderku i razem ze szmatką chodziłam od plamy do plamy, ścierając je kilkoma kółkami. To była łatwizna. Zanim zajęłam się materacami, musiałam pójść do pokoju po malutki zestaw do szycia. Kiedy go zabrałam z powrotem do pokoju, zasiadłam przy materacu i nawinęłam na igłę nitkę. Potem zajęłam się tym rozdarciem. Było niewielkie. Zwykły szew krzyżykowy wystarczył. Po chwili popatrzyłam w okno i się zapatrzyłam. Tak ładny kolor nieba…
 -Panienko…?-zaczął mój chowaniec.



<Loyd?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz