No i nastał kolejny przepiękny dzień. Jak zwykle obudziły mnie pierwsze promienie Słońca wpadające przez okna do wnętrza świątyni. Powoli i leniwie otworzyłam oczy przeciągając się. Z mojej buzi wydobyło się ciche ziewnięcie, po którym przetarłam oczy i powoli wstałam by szybko się obmyć, uczesać no i rzecz jasna ubrać. Dzisiaj mój wybór padł na niczym nie odróżniającą się w tłumie prostą sukienkę wygodne buty i kilka spinek z kwiatowym ornamentem by spiąć nimi swoje włosy by nie przeszkadzały mi podczas zamiatania świątyni, za co zabrałam się od razu. Później przyszedł czas na podlanie znajdujących się w świątyni kwiatów, no i wytrzepanie dywanu. Trochę się przy tym na kaszlałam, a mój zwierzyniec, który otaczał to miejsce wystraszony nieco schował się w najbliższych zaroślach Na szczęście kilka dobrych przysmaków skutecznie wywabiło ich z kryjówek, a ja mogłam im kazać nieco miłości po przez pieszczoty i mizianie ich futerek. Każdy w końcu potrzebował odrobiny czułości i miłości nie wspominając już o szczęściu, prawda ? Szkoda, że sama sobie nie mogłam go przynieść co by było doprawdy czymś zupełnie głupim i dziwnym. Być własnym symbolem szczęścia masakra. Zaśmiałam się lekko schodząc powoli w dół po sprawunki do miasta.
Azazel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz